piątek, 16 stycznia 2015

One Shoot

Ave Ludu tego bloga!
Z przyjemnością mam zaszczyt przedstawić fangirling (chyba tak się to pisze) Vi (Vivien). Vi to córka Aresa, postać z innego bloga, jedna k na polecenie "alterego" Vi napisałam tego OS. W opowiadaniu występują przekleństwa więc czytasz na własną odpowiedzialność (nie, nie ma nic zboczonego, może trochę xd). OS nie ma nic wspólnego z fabułą. Dedyk dla Tasao... (sorry, nie umiem tego napisać xd) więc poprostu dla Klaudi. W takim razie spełniłam już obowiązek obywatelski, komentujcie! 
* * * * * * *  *


Obudziłam się, a raczej Clariss oblała mnie wodą wrzeszcząc.
- Wstawaj śmieciu!!
- już już pizduś. - Warknęłam.- Ebloa, Absurd! RUSZCIE TU SWOJE WŁOCHATE DUPY!
Koty przebiegły sycząc gniewnie. Chyba wiem gdzie były... Z uśmiechem mówiącym '' podejdziesz? Jesteś w grobie'' po czym narzuciłam na siebie koszulkę z napisem ''Pizdy są wśród nas''i jakiś dres. Dresy Aresa górą! Zamknęłam drzwi i... No nie do końca je ''zamknęłam'' raczej jebnęłam nimi tak mocno że z zawiasów wypadły.
- Gumoleon! Drzwi w piątce! -Wydarłam się w stronę dziewiątki.
- Opanuj tę swoje w kij podwójnie jebane koty! - .wrzasnął mój ''ulubiony'' jebany syn Hermesa. Gdy tylko go zobaczyłam zaczęłam rechotać na pół Obozu. Całe jego ubranie było w strzępach a twarz zakrwawiona i podrapana.
- Hahahahahah ty jebane emo! Trzeba było nie zjadać moich pianek! Poza tym serio?! Koty cię pobiły?!
Obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem. Pfff, może mi naskoczyć! Walnęłam go po plecach po czym sprężystym krokiem wyszłam po za granice obozu. Dzień nie mógł zacząć się lepiej! Wsiadłam w jakiś jebany autobus, po czym nakrzyczałam na jakiegoś chłopczyka żeby ustąpił mi miejsca. Ten dzień jest coraz miej jebany!
- co się suko gapisz?! -warknęłam do jakieś starszej pani która jakoś dziwnie się na mnie patrzyła. Nie moja wina, że mój podkoszulek głosi prawdę! Znów szłam, od czasu do czasu piorunując przechodniów wzrokiem. Ludzie schodzili mi z drogi, gdy idąc, nuciłam jakąś sprośną piosenkę. Weszłam do jakiegoś sklepu survivalowego i kupiłam sobie dwa noże.
- dziewczynko, a po co ci te noże?- spytał zmieszany kasjer.
- żeby wsadzić ci je w dupę staruchu- warknęłam i wyszłam z nowym nabytkiem. Weszłam jeszcze do ZOOLOGICZNEGO żeby kupić jakieś żywe jaszczurki dla Absurdu i Eboli i tak mi jakoś zleciało do szesnastej. Po kulturalnym wymienieniu kilku uwago do sprzedawcy (Pff, powyzywałam go od Pizd) wlazłam Ares wie po co do jakiegoś ciemnego zaułka. wtem coś mnie potrąciło a ja straciłam równowagę i wylądowałam koszulą w kałuży. Zaklęłam jak szewc.
- moja wina- mruknął obojętnie głos dochodzący z mojej prawej strony. Rzuciłam się na niego wrzeszcząc. Chwyciłam nieznajomego za gardło i kilkoma kopnięciami gdzie trzeba znokautowałam go po czym przystawiłam mu nóż do gardła.
- kim pizdo jesteś i ważniejsze pytanie, COŚ TY PIZO ZROBIŁ Z MOJĄ KOSZULĄ?!- ryknęłam i przycisnęłam nóż mocniej do jego gardła.
- ty mnie widzisz?
- nie idioto, przystawiam nóż do gardła mojego wymyślonego przyjaciela!
Nieznajomy westchnął.
- jeśli to ty braciszku to to nie jest śmieszne, tak mam ten jebany młot!
Młot? Facet oszalał...
- jaki, jebany młot?!
- zwykły, Asgardzki młot!
- to kim ty do cholery jesteś?!
- Kurwa, Loki jestem! A ty to kto?
Szybko odstawiłam nóż od jego krtani i pomogłam mu wstać. Największa zajebistość świata stoi prze mną. Właśnie sprałam Lokiego! Jeden zero bejbe!
- Vi! -wrzasnęłam. - córka Aresa!
- Aresa? -Loki przechylił głowę i wszedł w krąg światła, dzięki czemu mogłam go podziwiać w całej okazałości. Szmaragdowa koszula, czarna, skórzana kurtka, czarne rurki i przydługie, czarne włosy sprawiały że nie wyróżniał się z pośród śmiertelników. Tylko jego zielone oczy, były jak by demoniczne i błyskały przebiegle, tak jak by właśnie zastanawiał się gdzie zostawić moje zmasakrowane ciało.
- ok, normalnie już bym Cię spopielił ale że jestem bogiem oszustwa... Potrafię docenić dobrą walkę więc cię nie zabiję. -uśmiechnął się półgębkiem. Właśnie stoi przed mną bóg w którego nie wierzę.
- co cię tu sprowadza?
- ukrywam młot brata, mówiłem już, jestem bogiem oszustwa, niestety nie znam terenu. Pomożesz mi?
- no mowa! Jasne!
- a, no i masz koszulkę- rzucił mi wziętą sama-nie-wiem-skąd czarną koszulę z napisem "Loki przejmie władzę nad światem!". Dyskretnie, nie powiem. Weszliśmy do galerii handlowej. Idąc, i nie zwracając uwagi na przechodniów zdjęłam starą koszulę i założyłam nową. Przy okazji minęłam jakąś kobietę z dzieckiem która mruczała coś o szerzącej się pedofilii i pornografii. Rozczulające.
- ok, to gdzie mogę go ukryć?- spytał Loki.
- hmmm, może muzeum wojskowe?
Wzruszył ramionami.
- czemu nie. Prowadź.
Po kilku przesiadkach w metrze, po kilku kłótniach z jakimiś pojebusami i po kilku interwencjach policji dojechaliśmy na miejsce.
- ok, to tutaj. To świątynia mojego ojca więc jak byś mógł nie zrobić mi wstydu przed ojcem była bym wdzięczna.
O Bogowie, Loki to chyba jedyna osoba do której nie mówię per. "pizduś".
- nich będzie, to gdzie go chowamy?
- hej! Siostruś!- usłyszałam za swoimi plecami głos, po czym odruchowo zamachnęłam się nożem.
- Fobos, idioto! - ryknęłam.
- owszem, Fobos to moje imię.- przytaknął.- chcecie schować tego młotka? Polecam tamten niemiecki samolot wojskowy.
- dzięki, dozo!
- dozo! Mam u ciebie przysługę!- wrzasnął.
- chciał byś! A kto ratował ci dupę w tym metrze?!
- nic nie mówię!- krzyknął i rozpłynął się w powietrzu.
- to twój brat?- spytał wyraźnie zainteresowany Loki.
- niestety.- mruknęłam.- brat od strony ojca.
- chodź, już chcę mieć ten młot z głowy!
Szybko znaleźliśmy tego jebanego samolota i ukryliśmy młotka (nie, nie mówię o Lokim) w kabinie pilota.
- ok, to dzięki za przysługę- mruknął zmieszany bóg.
- spoko. No, to do zobaczenia!
- tak, zasłużyłaś więc jeśli jest coś co mógł bym dla ciebie zrobić to się nie wahaj. - i już miał odejść gdy wypaliłam:
- daszmiąuograf?
- proszę?- spytał odwracając się w moją stronę.
- czy dasz mi autograf?
- jasne.
W powietrzu pojawił się marker którym podpisał się na mojej koszuli.
- dzięki.
- eh,. co mi tam- mruknął jak by zażenowany.- masz.
Wcisnął mi w ręce tą swoją włócznię. Popatrzyłam się na niego z zachwytem. Jest jeszcze lepsza od tej którą dał mi ojciec!
- wow.- wydukałam.
- jest magiczna- wyjaśnił- ten o to niebieski kamulec wytwarza coś w rodzaju laserowych promieni. Razi na odległość pięciu metrów.
- zajebista zajebistość. Dzięki.
- teraz lepiej zamknij oczy.
- a na kij?- mimo to posłusznie zamknęłam oko (drugie jest zawsze schowane za przepaską). Poczułam czyjeś usta na swoich po czym oddałam pocałunek. Trwaliśmy tak w uścisku, gdy jakaś ręka zaczęła zjeżdżać do mojego pasa. Wolną ręką strzepnęłam ową dłoń. Trwaliśmy tak w uścisku do puki mi się nie znudziło więc kopnęłam go w brzuch.
- musisz być taka brutalna?
- ja się tak komunikuję.
- do zobaczenia.
Poczułam szarpnięcie w okolicach pępka i po chwili leżałam na trawie w Obozie Herosów.
- co się pizuś gapisz?- warknęłam do Bogom ducha winnego Larsona który akurat przechodził. Wparowałam do domku Aresa gdzie usmażyłam połowę rodzeństwa nową włócznią. To był udany dzień.

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 6 wesoły autobusik śmierci

- jesteś pewien, że idziemy w dobrą stronę? -spytałam Jasona.Ten tylko westchnął.
- pytasz się o to szósty raz a ja szósty raz mówię to samo. TAK!
W roli sprostowania. Po wezwaniu czterech szkieletów i halucynacjach po jadzie hydry byłam na tyle osłabiona, że (po licznych protestach z mojej strony) musiałam się wesprzeć na ramieniu syna Jupitera. A jak że by inaczej. Znów ten dupek! Po kilku godzinach marszu zatrzymaliśmy się obok przystanku autobusowego przy jakieś dwu pasówce.
- serio, możesz mnie puścić! -warknęłam. - nie jestem z porcelany.
- może nie jesteś z porcelany ale widać, że zaraz się przewrócisz -odparł ze stoickim spokojem. Ewa przypatrywała się nam z dystansu, z lekkim uśmiechem.
- nie chcę psuć tej romantycznej chwili -zmiażdżyłam ją wzrokiem- ale jedzie jakiś autobus więc nie sądzicie, że powinniśmy wsiąść?
Autobus był pomalowany na czarno a na masce miał trupią czaszkę, taka upiorna parodia znaczka firmowego z amerykańskich samochodów. Zgodnie z radą Ewki wsiedliśmy do środka i zajęliśmy (we trójkę podkreślam) dwu osobową mini kanapę a szkielety wraz z Percym i Leo miejsca za nami po czym nasz wesoły busik ruszył. Udało mi się wcisnąć w miejsce przy oknie więc teraz ze znudzeniem obserwowałam przesuwający się za oknem krajobraz. Kolejny przystanek... następny... jeszcze jeden... i znów przystanek... Na tym postoju do autobusu wsiadła szczupła kobieta. Z pewnością miała po dwudziestce, była wysoka a im usilniej próbowałam zapamiętać jej twarz tym bardziej się ona rozmywała i traciła kontury.
- widzisz to? -spytałam półgłosem.
- niestety. Co robimy? -szepnął Jason. Czyli to potwór...
- uciekanie nie wchodzi w grę. -mruknęła Ewa. -walczymy. To tylko jeden potwór, nie?
- a jak ci się widzi walka z tym potworem w otoczeniu tych wszystkich śmiertelników? -burknął Jason. Jak na zawołanie, wszyscy śmiertelnicy którzy jechali wraz z nami zaczęli mamrotać coś do siebie. Wszyscy oprócz naszej pani  blondynki  która wstała i obrzuciła nas nienawistnym spojrzeniem.
- kim jesteś? -wrzasnęła Ewa. W odpowiedzi kobieta zaśmiała się po czym otoczyła ją czarna mgła.
- to na 100% jakaś bogini! -krzyknął Jason -PADNIJ! -wrzasnął w moją stronę. Jak na komendę rzuciłam się na ziemię.  W ostatniej chwili. Między oparciami foteli przeleciała wiązka czarnej mgły. Poczułam chłód gdy z cichym sykiem przemknęła tuż nad moją głową roztrzaskując szybę. Obsypały mnie kawałki szkła kalecząc głowę i zaplątując się we włosy. Usłyszałam czyjś wściekły wrzask a potem opętańczy śmiech. Możliwie jak najszybciej podniosłam się z ziemi.
- erre - w mojej ręce zmaterializował się sztylet  a na plecach kołczan z łukiem. Problem w tym, że łuk jest trochę za duży jak na nasz autobusik. Rzuciłam sztyletem w kobietę, jednak ona w ostatniej chwili zdążyła się uchylić przed śmiercionośnym ostrzem.
- to Ate! -krzyknął Jason. No tak, w końcu ona jest boginiom iluzji (nie, nie chodzi o Pasitheę), błędu i zaślepienia. - uważajcie na tę mgłę!
I jak w zwolnionym tempie, autobus zaczął niebezpiecznie skręcać w lewo.
- Ewa!- wrzasnęłam w stronę córki Hermesa- idź do kabiny kierowcy i spróbuj zatrzymać to ustrojstwo!
Moja przyjaciółka przełknęła nerwowo ślinę po czym pobiegła do kabiny kierowcy. Autobus zjechał na pobocze i gwałtownie się zatrzymał. Razem z Jasonem z wrzaskiem natarliśmy na boginię. Ta była szybsza, z kocią gracją uskoczyła przed moim ciosem i wystrzeliła czary promień prosto w pierś mojego towarzysza.
- Uważaj! -krzyknęłam. Zbyt późno. Siła uderzenia odrzuciła syna Jupitera aż na przednią szybę przez którą wyleciał i upadł kilka metrów od maski autobusu.
- Jason! -wrzasnęłam. - wyprowadzić ich na dwór -krzyknęłam do szkieletów a te od razu wyniosły Leo i Percy'ego  z autobusu. Skrzyżowałam miecz razem z Ate która jeszcze przed chwilą nie miała żadnej broni.
- tracisz czas herosku -warknęła- jesteście skazani na przegraną. Lepiej przyłączcie się do nas. No może bez syna Jupitera, on ma, jak to się mówi... specjalne traktowanie.
Bogini przez chwilę wybuchła ostrym, zimnym śmiechem.. Ta jedna chwila mi wystarczyła. Kopnęłam ją w pierś po czym korzystając z jej chwilowego zamroczenia wybiegłam z naszego autobusiku śmierci.
- weźcie Jasona i w nogi - wrzasnęłam do szkieletów które posłusznie wykonały rozkaz.
- tak, wszędzie byle dalej od tego autobusu -mruknęła Ewa z obrzydzeniem patrząc na nasz autobusik śmierci.
- czyli mamy teraz trzech nie przytomnych herosów i musimy ich bronić. Bosko. - powiedziałam. Wlokłyśmy się jeszcze przez jakiś czas gdy nagle zobaczyłam neonowy szyld z jakimś napisem (przeklęta dysleksja!) a obok napisu wymalowany kwiat lotosu.
- wchodzimy? -spytałam słabym głosem.
- wchodzimy. -usłyszałam równie słabą odpowiedź Ewy.
Jason
Oberwanie promieniem wariactwa zdecydowanie nie było na liście moich marzeń. Mimo to przez te jedną chwilę nie uwagi zostałem znokautowany. Zdążyłem zarejestrować tylko czarną wiązkę mknącą w moją stronę i Puff! Już jestem gdzie indziej niż byłem a konkretniej to w jakieś dolinie z dymiącymi zgliszczami.
Stałem na wzgórzu. I nagle dotarło do mnie. Te zgliszcza to Obóz Herosów. Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Gdzie nie gdzie widziałem ciała obozowiczów, a wśród nich obaj Hoodowie, Percy, Piper, Nyssa, Drew, Magda, Ewa i mnóstwo innych osób których nie zdążyłem poznać. Mijając pozostałości domków jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Domku pierwszego praktycznie nie było. Nie było żadnych zgliszczy, ruin, niczego co świadczyło by o tym, ze tu kiedyś stał domek dzieci Zeusa, mój domek.  Doszedłem do wielkiego domu. Z powybijanych okien w niebo unosiły się strugi dymu a drugiego piętra w ogóle nie było. I nagle. Tak po prostu. Przeszywający ból głowy i klatki piersiowej. Upadłem na ziemię. Chciałem krzyczeć, wyć z bólu. Wszystko, byle by to ustało. Złapałem się rękami za głowę i jak przez mgłę usłyszałem cichy śmiech. Śmiech narastał. Było w nim coś niepokojącego. Coraz głośniej. Szalony śmiech tłukł mi się po głowie, rezonował po czaszce, teraz istniał tylko on i mój ból. W tej chwili oddał bym wszystko, byle ten śmiech ustał, byle ten wariat przestał się śmiać. I ból ustał, lecz nie śmiech. I nagle uświadomiłem sobie, że to ja się śmieje. Że ten wariacki śmiech jest mój własny. Przestań, przestań- powtarzałem sobie. I równie szybko jak się zaczęło, wszystko ustało. Teraz byłem tylko ja- obolały, szalony nastolatek leżący pośród dymiących zgliszczy. Jakaś nie widzialna siła chwyciła mnie za koszulę i siłą postawiła w pionie. Jęknąłem z bólu.
Nie ma już nic. Niema obozu. Nie ma półbogów. Nie ma już nic.
Szorstki głos zdawał się dochodzić ze wszystkich stron. Był jednocześnie wszędzie i nigdzie.
- Przestań!- krzyknąłem zakrywając uszy i zaciskając powieki.
Mnóstwo ich było. Nie został ani jeden. Nie ma już nic.
- Mówię ci, PRZESTAŃ! - ryknąłem na całe gardło. Z nieba zaczęły walić błyskawice roztrzaskując wszystko wokół mnie w drobny mak.
Nie ma już nic. Nie ma już nic. 
Głos zaczął powtarzać to jak słowa piosenki. Zakryłem uszy dłońmi licząc, ze to coś da. Nic z tego. Wciąż słyszałem głos. I nagle wszystko ustało a ja ze zdumieniem stwierdziłem, ze kulę się na ziemi i zakrywam uszy rękami. A potem ciemność pochłonęła wszystko.
Ewa
Weszliśmy do hotelu.
- dzięki bogom za klimatyzację -westchnęła Daria  a ja w duchu się z nią zgadzałam. Podszedł do nas wesoły dwudziestolatek w zielonym uniformie roboczym.
- witajcie! Jestem Scott, to klucz do waszego pokoju- mówiąc to wcisnął mi w ręce zieloną kartę i z uśmiechem kontynuował- macie nie ograniczony budżet więc nie wahajcie się wydawać pieniądze. Wasz pokój to 594 na 3 piętrze. Miłej zabawy życzę.
Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia. W końcu odezwała się Daria.
- On chyba wziął nas za dzieci jakiegoś milionera.
- A czy to ważne? Idziemy.
Weszliśmy do dużej windy, z panelem kontrolek z cyframi od zera do piętnastu i lustrami z każdej strony. Córka Hadesa wcisnęła mosiężną jedynkę.
- Tu jest coraz dziwniej- mruknęła. Po chwili wysiadłyśmy na zewnątrz i zaczęły się poszukiwania pokoju.
- Hej, ty! - Krzyknęłam do jakiegoś blondyna- pokój 594, wiesz gdzie jest?
- tak, zaprowadzić was?
- przydało by się- mruknęłam. W kilka minut doszliśmy do dużych drzwi wykonanych z ciemnego drewna, z mosiężną cyfrą 594. Chłopak natychmiast odbiegł, pewnie nie chcąc mieć z nami nic wspólnego.
- przyjemny -mruknęła Daria po czym pchnęła drzwi. Gdy tylko weszłyśmy do środka naszym oczom ukazał się ogromny pokój z przeszkloną ścianą i widokiem na taras  z którego wychodził widok na panoramę miasta.
- połóżcie ich na kanapie i sio mi z tond! -warknęła córka Hadesa do szkieletów które natychmiast jej posłuchały.
- jak myślisz co im jest? -spytałam.
- szczerze to mam pewne przypuszczenie ale Bogowie, obym się myliła. Teraz wybacz ale muszę skontaktować się z kilkoma osobami. Możesz ogarnąć jakąś wodę utlenioną, bandaż, czekoladę i coś przeciwgorączkowego?
- no problem. A po co Ci to?
- tych tam -wskazała ręką na chłopaków których szkielety zostawiły na kanapie w dość dwuznacznej pozycji- trzeba będzie połatać, szczególnie Grace'a.



*Magda*

- przepraszam- wyjąkałam czerwieniąc się jak piwonia. Właśnie wpadłam na brata Darii.
- spoko -burknął po czym otrzepał się z ziemi i poszedł w swoją stronę. Zabawne jak bardzo podobni są. Jedyną różnicą jest to, że ona ma zielone oczy, on czarne. Kurde, wciąż nie mogę uwierzyć w to, że mam brata! skierowałam się do jedynki, potrzebna mi chwila spokoju. Tak w ogóle to ten Obóz jest super, szkoda tylko, że na razie mieszkam sama. Cóż, jak wróci Jason to może ten domek stanie się choć trochę przyjemniejszy, bo jak na razie jest on straszniejszy od trzynastki. Szczególnie ten posąg Zeusa... Rzuciłam się na łóżko z ciężkim westchnieniem i po chwili już odpływałam w słodkie objęcia snu.
Byłam w starej szkole. Nie, to moje stare gimnazjum. Stałam na pustym korytarzu ze złowieszczo błyskającymi lampami które dawały nikle światło. Nagle okno po mojej prawej stronie otworzyło się z hukiem i wleciał przez nie zimny podmuch wiatru.
- echem - usłyszałam chrząknięcie za sobą.  Powoli odwróciłam się w tamtą stronę i nie macie pojęcia jaką ulgę poczułam na widok Darii. -słuchaj, stęskniłam się i ty pewnie też ale nie mam wiele czasu, z trudem przywołałam tę wizję.
- to ty to zrobiłaś?- wyjąkałam.
- oczywiście że ja!- Przez chwilę obraz Darii zafalował a jej głos stał się przytłumiony, lecz po chwili wszystko wróciło do normy.- nauczyłam się tego i owego od Grace'a i brata. Słuchaj, mamy problemy. zaatakowała nas Ate i...
Obraz zafalował po czym znalazłam się nad jakąś ciemną przepaścią. Skrawka przepaści trzymał się Jason a jeszcze niżej jego ręki trzymała się Daria. Na twarzach obojga malował się strach i desperacja. I znów sen się zmienił. Zobaczyłam Nica di Angelo przykutego do jakieś ściany a nad nim cienistą postać, szepczącą:
- albo zwycięstwo albo cień.




                                                              * * *  * * *  * *  *
Magda, za to że mnie tak popędzałaś dostałaś okrojoną wersję rozdziału. Miłego czytania. PS Wisisz mi czekoladę!


~Shadow






czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 5 Tylko nie ten dupek!

Szliśmy jeszcze chwilę gdy usłyszałam  głosy. Jeden z nich należał do syna Jupitera a drugi do jakieś dziewczyny.
- Pieps, to już nie to samo -powiedział Grace. Nico gestem nakazał żebym była cicho.
- wiem, ja chciałam ci powiedzieć ze kogoś mam.
Grace się zaśmiał.
- to zabawne bo ja chciałem powiedzieć to samo! Przyjaciele?
- przyjaciele. -powiedziała dziewczyna. Kurde, tego to się nie spodziewałam. Z bratem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia po czym jak gdy by nigdy nic poszliśmy do domku w zgodnej ciszy. Gdy już doszliśmy do mojej twierdzy zua (tak, nie prze przypadek tak napisałam), rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
                                                        * * * *
Znalazłam się przed jakąś przepaścią. Zaraz, nie przed jakąś, tylko przed tą samą przepaścią co zawsze. Tym razem przede mną stała wysoka kobieta. Miała czarne włosy, oczy w kolorze kawy i klejnoty na długiej, falującej sukni. Była blada jak kreda.
- witaj. -powiedziała.
- yyy, hej znamy się?
- pff -prychnęła- dlatego nie lubię herosów. Przychodzę tu z prezentem a ty pytasz czy się znamy! Oczywiście że się znamy! Jestem Chione!
No tak. To samo pogardliwe spojrzenie co moje.
- Przepraszam. Więc czemu zaszczyciłaś mnie swoją wizytą? -chciałam żeby w tym zdaniu nie było sarkazmu. Chyba się udało.
- chciałam dać ci coś, dzięki czemu może nie zginiesz. - widząc moje zdziwione spojrzenie dodała- czeka cię ciężka próba. Ofiaruję ci coś dzięki czemu twoje szanse przeżycia wzrosną z 0% do 20%.
W jej wyciągniętej ręce zmaterializował się wisiorek z płatkiem lodu.
- dziękuje. A wyjaśniła byś do czego to służy?
- tak. Dzięki temu będziesz mogła rozwijać swoje herosowe zdolności. Pomoże ci. A, no i jeszcze jedno. Chciałam cię ostrzec.
- przed czym?
- nie przerywaj mi -skarciła mnie- będziesz musiała zaufać Grace'owi - nazwisko Jasona wymówiła tak, jak by marzyła o wrzuceniu go do Tartaru- w najbliższym czasie będziesz musiała na nim polegać.
                                                                          * * * * * *
Obudziłam się w trzynastce. Zerknęłam na zegarek. Piąta rano. Jęcząc wygramoliłam się z łóżka.
- kurde, wszyscy wstają o normalnej godzinie ale nie ja!- mruknęłam ze złością. - ja muszę wstać o piątej rano.
Powlokłam się do łazienki. Gdy w końcu wyszłam była szósta.  Zerknęłam na Nica. Jeszcze spał. Wiercił się niespokojnie i co jakiś czas mamrotał.
- Bianca.... To moja wina... Bianca...
Delikatnie go szturchnęłam.
- Nico, Nico obudź się.
Spojrzał na mnie tymi swoimi zaspanymi, brązowymi ślepkami.
- która godzina? -spytał po czym ziewnął szeroko.
- szósta trzydzieści, przepraszam że cię tak wcześnie obudziłam ale mamrotałeś coś o jakieś Biance i że to twoja wina...
- dzięki -mruknął
- a powiesz mi o co chodzi?
Zawahał się.
- nie wiem czy mogę...
-możesz -przerwałam mu- jestem twoją sis czy chcesz czy nie. Możesz mi zaufać.
Chyba się przełamał. Opowiedział mi o Kasynie Lotos, jak siedemdziesiąt lat minęło szybko niczym miesiąc, jak spotkał Perciego, jak zginęła jego siostra. O tym jak porwali go giganci i o jego "wycieczce" po Tartarze.
- nieźle - pokiwałam głową.
- sama jesteś nieźle -mruknął z przekąsem.
- no więc co mam spakować królu ciemności?
- ubrania, broń, ambrozję, trochę drachm i kasy śmiertelników. I nie mów do mnie per. królu ciemności!
- dobrze, nie będę królu ciemności.
- jak sobie królowa śniegu życzy.- mruknął z przekąsem.
- hej! Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z królową śniegu!
- a co, wolisz śnieżynka?
Nico zaczął się śmiać. Kurde, to on się śmieje? W czasie trwania naszej "rozmowy" zdążyłam spakować ubrania, żelki i trochę kasy śmiertelników.
- skąd mogę wziąć drachmy? -spytałam.
 - dostaniesz od Chejrona. Lepiej chodźmy już na śniadanie.
Wyszliśmy na chłodne, poranne powietrze. Od strony pól z truskawkami unosiły się jeszcze strzępki mgły migoczące w porannym słońcu. Kocham to miejsce. Szliśmy w zgodnej ciszy. Ciągnęło się to bardzo długo. Nagle przypomniałam sobie o naszyjniku od Chione. Mimowolnie moja ręka powędrowała do szyi. Naszyjnik wciąż tam był. Myślałam nad słowami babci, ze ten naszyjnik pomoże mi kontrolować moc. Może i tak ale jak to mówią "nic za darmo". Co do tego jestem pewna. Prędzej czy później będę musiała spłacić mój nie pisany dług w ten czy inny sposób. Z moich smętnych rozmyślań wyrwał mnie brat.
- hej, jesteśmy już. Czemu masz taki nieobecny wzrok?
- aa, przepraszam. Czasem jak się zamyślam to mam taki nie obecny wzrok. Przydatne kiedy trwa matma. 
Usiedliśmy przy stole Hadesa. Mój ostatni posiłek w obozie... Jakoś przeszła mi ochota na jedzenie. Najwyraźniej Nico też, bo nic nie zjadł tylko patrzył w przestrzeń pogrążony we własnych myślach. Po jakiś piętnastu minutach ciszy powiedział:
- miło było cię poznać. Mam nadzieję że wrócisz żywa. -podał mi rękę którą uścisnęłam.
- ciebie też. Trzymaj się i nie oszalej z Magdą -mówiąc to daje mu przy okazji delikatnego kuskańca. 
- chciałem dać ci to -mówiąc to z ciągnął z palca czarny pierścień z czaszką i mi go wręczył -dostałem go od siostry. Teraz daje ci go na przechowanie, aczkolwiek liczę że mi go zwrócisz. -uśmiechnął się blado. 
- dzięki. Spokojnie, aż tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Będę ci zawracać głowę przez następnych kilka lat. Po za tym jeśli któreś z nas nie daj Hadesie zginie, to drugie odnajdzie je w podziemiu i nie da spokoju jego duszy. 
Nico podprowadził mnie na wzgórze herosów. Drogę pokonaliśmy w ciszy. Nie była to jednak krepująca cisza... Była ona pożądana. Nie rozmawialiśmy o błahostkach i to mi pasowało.  Gdy doszliśmy na miejsce (oczywiście miałam przy sobie plecak) Nico przystanął i jeszcze raz życzył mi powodzenia po czym rozpłynął się w cieniu. Ty, ja też tak chcę! Na miejscu zastałam Jasona żegnającego się z Magdą. No tak! Przecież oni są rodzeństwem! Magda przytuliła Grace'a i... Grace dostał nagłych drgawek a jego blond włosy podskoczyły w górę jak by poraził go prąd. Po chwili to wszystko ustało a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Dobra, to nie był śmiech tylko rechot. Magda obdarzyła mnie krytycznym spojrzeniem a Jason uśmiechem. W tym momencie już tarzałam się po ziemi a łzy ciekły mi z oczu. Ta mina Magdy jest bezcenna. Teraz i Leo który dopiero co przyszedł zaczął się śmiać. Gdy po kilku minutach się ogarnęłam podeszłam do córki Zeusa by się pożegnać. 
- tylko nie raź piorunem! -ostrzegłam zanim ją przytuliłam.
- no co ty! Chociaż za tamten śmiech powinnam zabić cię na miejscu.
- jaka ty jesteś miła. -mruknęłam zgryźliwie. - ostatnia rada?
- nie daj się zabić -powiedziała z uśmiechem. Jeszcze raz ja przytuliłam i odeszła. Zaraz potem z za wzgórza wyłoniła się Ewa z Hoodami. Gdy już się pożegnali bracia podeszli do mnie.
- ale numer! Czyli jesteś córka Hadesa! -wrzasnął Connor.
- jak widać. -uśmiechnęłam się.
- dam ci radę -odezwał się Travis- trzymaj się z innymi i polegaj na nich. 
- dzięki. 
- mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. -Powiedzial Travis po czym przytulił mnie na pożegnanie. 
- ja też, ale nie martw się, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. 
Condzio również mnie przytulił.
- trzymaj się Daruś.
- i ty też Condzio.
 Kilka minut potem zjawili się wszyscy uczestnicy wyprawy.  
- ok -odezwał się Pecy- czyli jesteśmy w komplecie. Ktoś wie gdzie mamy iść?
- hmm- odezwał się Jason- miałem sen. Z tą uwięzioną prawdą to chyba chodzi o Astraję.w tym śnie widziałem, że jest ona w Los Angeles. W jakimś tunelu.
- czyli idziemy do Los Angeles. -podsumowała córka Hermesa. Ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez Perciego. Szliśmy już z dobrą godzinę kiedy Leo jęknął:
- możemy zrobić przerwę? Nóg nie czuję. 
- nie ma sprawy. Stajemy. -mruknął syn gromowładnego. Jest około południa. Siedzieliśmy tak w ciszy aż w końcu odezwał się Percy.
- chyba powinniśmy ruszać. 
I znów szliśmy cholera wie ile. Powoli zaczęło zmierzchać. Zatrzymaliśmy się na jakieś leśnej polanie. Czyli to tak wyglądają te misje. Chłopcy rozłożyli namioty. 
- kto stanie na warcie? - spytałam.
- mogę ja -odparł syn Jupitera.
- niech ci będzie.
Weszłam z Ewką do jednego namiotu.
- i jak? Podoba ci się ta misja? -spytałam.
- szczerze? Jest do niczego. Jest nudno... -nie dokończyła. Usłyszałyśmy wybuch. We dwie pędem wybiegłyśmy z namiotu i zobaczyłam Grace'a samotnie walczącego z ogromną hydrą. Potwór miał dziewięć głów, pokryty szarą, lśniącą łuską z garniturem lśniących zębów wyglądał przerażająco.
- nie odcinaj jej głów! -wrzasnęłam.
- no co ty nie powiesz!- odkrzyknął.
- Erre - w mojej ręce zmaterializował się łuk ze sztyletem. Zaczęłam ostrzeliwać potwora. Niestety moje strzały zamiast uszkodzić, tylko dodatkowo rozjuszyły bestię. Chwyciłam za miecz i ruszyłam Jasonowi na pomoc. Chcąc nie chcąc jest uczestnikiem wyprawy i trzeba mu pomóc... Z Ewą zaczęłyśmy krążyć wokół bestii raz po raz tnąc ją na odlew. Gdzie jest Percy i Leo?! Przy trzecim cięciu nie miałam tyle szczęścia. Odcięłam hydrze łapę a ta w odwecie odrzuciła mnie na ścianę. Siła uderzenia wyrwała mi powietrze z płuc. Zabawne, przypomniała mi się sytuacja z czwartej klasy. Graliśmy w zbijaka a ja (nie ogarnięta osoba) nie zdążyłam złapać piłki, która uderzyła mnie w brzuch. W chwili uderzenia nie mogłam złapać powietrza i się dusiłam. Teraz było podobnie, tylko sześć razy gorzej. Obraz zaczął się rozmywać, dwoił mi się w oczach. Przez pół przymknięte powieki zobaczyłam jak Ewa wraz z Jasonem wykończyli hydrę. Poczułam mrowienie na całym ciele. Oblazły mnie mrówki. Gigantyczne mrówki, gryzły mnie boleśnie i żądliły. Chciałam krzyczeć lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Chwiejnym krokiem wstałam. Zaczęłam biec. Część mrówek ze mnie spadło, część kuło nadal. Coś zaczęło mi ciążyć w ręce. Zobaczyłam, że zamiast łuku trzymam srebrnego węża syczącego gniewnie.  Wypuściłam go z krzykiem. Biegłam dalej. Coś mnie goniło. Jest blisko. Czułam jak zimny wiatr chłoszcze mnie po plecach. Coraz bliżej. I BOOM! Noga utknęła mi w dziurze wypełnionej fioletowym, gęstym płynem. Zaczęła zapadać się głębiej i głębiej. Szamotałam się a mimo to byłam po pas zanurzona w lepkiej mazi. Była żrąca, chciałam krzyczeć z bólu ale i tak nie mogłam wykrztusić ani słowa. Głowa również zanurzyła mi się w fioletowej substancji, wdzierała mi się do nosa i oczu wywołując nieludzki ból i dosłownie wypalając mi skórę. Potem była już tylko ciemność. 
                                                                        * * * * *  * * *  * * * 
Pierwsze co zobaczyłam to twarz Grace'a pochylającego się na de mną. 
- tylko ni ten dupek -jęknęłam. W odpowiedzi otrzymałam tylko jego szeroki uśmiech.
- też się cieszę że cię widzę. 
- co z Leo, Ewą i Percym?
Wydął wargi.
- Ewa śpi, jest zmęczona po walce z hydrą. Percy i Leo też, tyle że oni zapadli w rodzaj jakieś śpiączki. Nie ma pojęcia jak ich wybudzić.
Spojrzałam na niego. Nad brwią miał obficie krwawiące rozcięcie a na jego twarzy majaczyłam bezradność.
- weź trochę ambrozji. Nie wyglądasz najlepiej.
Prychnął.
- i kto to mówi. Problem w tym , że hydra spaliła mój i Percy'ego plecak.
- a co mi się stało? I na pewno  nie wyglądam tak źle jak ty!
- a zakład? Zaraz przyniosę ci lustro.  A jeśli chodzi o poprzednie pytanie to jak walczyliśmy z hydrą drasnęła cię pazurem. Jad z jej zębów zabija, a z pazurów wywołuje bolesne halucynacje.
Przypomniałam sobie fioletowy płyn i mrówki. Mimowolnie wzdrygnęłam się i zapewne odcień mojej twarzy mógł konkurować z wozem straży pożarnej.
- no tak, jakieś halucynacje były.
- miałaś gorączkę, cały czas się wierciłaś i wrzeszczałaś coś o mrówkach. Po za tym cały czas krzyczałaś żeby pomógł ci Nico, Ewa, Magda lub ja.
Tak. Zdecydowanie moja twarz osiągnęła nowy level czerwoności. Zauważyłam, że on również zrobił się czerwony jak piwonia.
- acha. -kolejna wielce inteligentna odpowiedź w stylu 'Eh" "Och" "yyyy".
- opatrzyłem ci czoło. Zaraz przyniosę ci lusterko.
Poszedł do jedynego nie spalonego namiotu i na chwilę zniknął w środku. Zauważyłam, że jest już kompletnie ciemno a ja siedzę przy ognisku. Po chwili z namiotu wyszedł Jason z małym lusterkiem w dłoni. Podał mi je bez słowa.
- tylko nie krzycz. -powiedział z nutą błagania w głosie. W zwierciadle zobaczyłam bladą dziewczynę. Jej włosy wcześniej zaplecione w warkocz teraz przypominały gniazdo harpii, miała cienie pod oczami (nie żeby to było coś nowego) i bandaż na czole.
- nie jest tak źle. Wyglądałam gorzej. -mruknęłam odkładając lusterko. -jak długo byłam nieprzytomna ?
- nie długo. Kilka godzin.
- dzięki za opatrunek - wskazałam na czoło i bandaż. Dziwnie się tak z nim sam na sam rozmawiało. Wzruszył ramionami.
- drobiazg. W końcu musimy sobie pomagać.
Odruchowo zaczęłam przewijać w palcach wisiorek z płatkiem śniegu.
- Racja. Masz pomysł gdzie teraz iść? No i co zrobić z Leo i Percym?
- szczerze? Pojęcia nie mam. Kierunek ten sam. Los Angeles. A Leo i Pecy'ego trzeba będzie nieść dopóki nie wymyślimy jak ich obudzić.
- myślę, że z obudzeniem ich może pomoc Hypnos. No wiesz, sny.
- chyba tak ale najpierw będę musiał skontaktować się z jego dziećmi.
 - a jak?
Uśmiechnął się zagadkowo.
- z Clovisem nie będzie problemu.
- hej -z namiotu wyszła zaspana Ewa. -o, to ja nie przeszkadzam!
Ewa, ty głupku! Myślisz że ja z nim... wiesz! Znów spłonęłam czerwienią która dorównywała jedynie szkarłatowi na twarzy Grace'a.
- nie, nie! Chodź.
- no ale ja nie chcę przeszkadzać...- zaczęła z uśmiechem.
- nie przeszkadzasz a teraz rusz swoje szanowne siedzenie -warknęłam. Córka Hermesa westchnęła ciężko i z miną skazańca usiadła obok syna Jupitera.
- czyli jedziemy do Los Angeles? -spytała.
- właśnie to ustaliliśmy, mogła byś wezwać kilka szkieletów które niosły by chłopaków? -spytał Jason a widząc moją minę dodał - no bo Nico tak potrafi...
Skoro Nico to potrafi to i ja mogę. Skupiłam się na wezwaniu czterech szkieletów. Ruszcie tu swoje kościane tyłki, ruszcie tu swoje kościane tyłki... Nagle temperatura obniżyła się o jakieś dziesięć stopni a  ziemia zatrzęsła się tak mocno, że Ewa klnąc jak szewc upadła na nią. Skała rozstąpiła się i z powstałej w niej szczeliny wyszły cztery szkielety.
- macie nieść Percy'ego i Leo.
W tym momencie poczułam skrajne wyczerpanie i upadła bym gdy by syn Jupitera mnie nie złapał. Przeklęty Rzymianin...
- dam radę- warknęłam po czym zorientowałam się jak głupio to musiało zabrzmieć.
- ma ktoś ambrozję? -spytała córka boga złodziei.
- nie, miałem ale mój plecak został spalony -powiedział ponuro Jason. Odnotowałam w pamięci, ze trzeba go zabrać na zakupy.
- Ruszamy - stwierdziłam po czym wzięliśmy się za zwijanie tymczasowego obozowiska. Pięć minut później już byliśmy w drodze. Ciekawe dokąd ona nas zaprowadzi...