Szliśmy jeszcze chwilę gdy usłyszałam głosy. Jeden z nich należał do syna Jupitera a drugi do jakieś dziewczyny.
- Pieps, to już nie to samo -powiedział Grace. Nico gestem nakazał żebym była cicho.
- wiem, ja chciałam ci powiedzieć ze kogoś mam.
Grace się zaśmiał.
- to zabawne bo ja chciałem powiedzieć to samo! Przyjaciele?
- przyjaciele. -powiedziała dziewczyna. Kurde, tego to się nie spodziewałam. Z bratem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia po czym jak gdy by nigdy nic poszliśmy do domku w zgodnej ciszy. Gdy już doszliśmy do mojej twierdzy zua (tak, nie prze przypadek tak napisałam), rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
* * * *
Znalazłam się przed jakąś przepaścią. Zaraz, nie przed jakąś, tylko przed tą samą przepaścią co zawsze. Tym razem przede mną stała wysoka kobieta. Miała czarne włosy, oczy w kolorze kawy i klejnoty na długiej, falującej sukni. Była blada jak kreda.
- witaj. -powiedziała.
- yyy, hej znamy się?
- pff -prychnęła- dlatego nie lubię herosów. Przychodzę tu z prezentem a ty pytasz czy się znamy! Oczywiście że się znamy! Jestem Chione!
No tak. To samo pogardliwe spojrzenie co moje.
- Przepraszam. Więc czemu zaszczyciłaś mnie swoją wizytą? -chciałam żeby w tym zdaniu nie było sarkazmu. Chyba się udało.
- chciałam dać ci coś, dzięki czemu może nie zginiesz. - widząc moje zdziwione spojrzenie dodała- czeka cię ciężka próba. Ofiaruję ci coś dzięki czemu twoje szanse przeżycia wzrosną z 0% do 20%.
W jej wyciągniętej ręce zmaterializował się wisiorek z płatkiem lodu.
- dziękuje. A wyjaśniła byś do czego to służy?
- tak. Dzięki temu będziesz mogła rozwijać swoje herosowe zdolności. Pomoże ci. A, no i jeszcze jedno. Chciałam cię ostrzec.
- przed czym?
- nie przerywaj mi -skarciła mnie- będziesz musiała zaufać Grace'owi - nazwisko Jasona wymówiła tak, jak by marzyła o wrzuceniu go do Tartaru- w najbliższym czasie będziesz musiała na nim polegać.
- Pieps, to już nie to samo -powiedział Grace. Nico gestem nakazał żebym była cicho.
- wiem, ja chciałam ci powiedzieć ze kogoś mam.
Grace się zaśmiał.
- to zabawne bo ja chciałem powiedzieć to samo! Przyjaciele?
- przyjaciele. -powiedziała dziewczyna. Kurde, tego to się nie spodziewałam. Z bratem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia po czym jak gdy by nigdy nic poszliśmy do domku w zgodnej ciszy. Gdy już doszliśmy do mojej twierdzy zua (tak, nie prze przypadek tak napisałam), rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
* * * *
Znalazłam się przed jakąś przepaścią. Zaraz, nie przed jakąś, tylko przed tą samą przepaścią co zawsze. Tym razem przede mną stała wysoka kobieta. Miała czarne włosy, oczy w kolorze kawy i klejnoty na długiej, falującej sukni. Była blada jak kreda.
- witaj. -powiedziała.
- yyy, hej znamy się?
- pff -prychnęła- dlatego nie lubię herosów. Przychodzę tu z prezentem a ty pytasz czy się znamy! Oczywiście że się znamy! Jestem Chione!
No tak. To samo pogardliwe spojrzenie co moje.
- Przepraszam. Więc czemu zaszczyciłaś mnie swoją wizytą? -chciałam żeby w tym zdaniu nie było sarkazmu. Chyba się udało.
- chciałam dać ci coś, dzięki czemu może nie zginiesz. - widząc moje zdziwione spojrzenie dodała- czeka cię ciężka próba. Ofiaruję ci coś dzięki czemu twoje szanse przeżycia wzrosną z 0% do 20%.
W jej wyciągniętej ręce zmaterializował się wisiorek z płatkiem lodu.
- dziękuje. A wyjaśniła byś do czego to służy?
- tak. Dzięki temu będziesz mogła rozwijać swoje herosowe zdolności. Pomoże ci. A, no i jeszcze jedno. Chciałam cię ostrzec.
- przed czym?
- nie przerywaj mi -skarciła mnie- będziesz musiała zaufać Grace'owi - nazwisko Jasona wymówiła tak, jak by marzyła o wrzuceniu go do Tartaru- w najbliższym czasie będziesz musiała na nim polegać.
* * * * * *
Obudziłam się w trzynastce. Zerknęłam na zegarek. Piąta rano. Jęcząc wygramoliłam się z łóżka.
- kurde, wszyscy wstają o normalnej godzinie ale nie ja!- mruknęłam ze złością. - ja muszę wstać o piątej rano.
Powlokłam się do łazienki. Gdy w końcu wyszłam była szósta. Zerknęłam na Nica. Jeszcze spał. Wiercił się niespokojnie i co jakiś czas mamrotał.
- Bianca.... To moja wina... Bianca...
Delikatnie go szturchnęłam.
- Nico, Nico obudź się.
Spojrzał na mnie tymi swoimi zaspanymi, brązowymi ślepkami.
- która godzina? -spytał po czym ziewnął szeroko.
- szósta trzydzieści, przepraszam że cię tak wcześnie obudziłam ale mamrotałeś coś o jakieś Biance i że to twoja wina...
- dzięki -mruknął
- a powiesz mi o co chodzi?
Zawahał się.
- nie wiem czy mogę...
-możesz -przerwałam mu- jestem twoją sis czy chcesz czy nie. Możesz mi zaufać.
Chyba się przełamał. Opowiedział mi o Kasynie Lotos, jak siedemdziesiąt lat minęło szybko niczym miesiąc, jak spotkał Perciego, jak zginęła jego siostra. O tym jak porwali go giganci i o jego "wycieczce" po Tartarze.
Obudziłam się w trzynastce. Zerknęłam na zegarek. Piąta rano. Jęcząc wygramoliłam się z łóżka.
- kurde, wszyscy wstają o normalnej godzinie ale nie ja!- mruknęłam ze złością. - ja muszę wstać o piątej rano.
Powlokłam się do łazienki. Gdy w końcu wyszłam była szósta. Zerknęłam na Nica. Jeszcze spał. Wiercił się niespokojnie i co jakiś czas mamrotał.
- Bianca.... To moja wina... Bianca...
Delikatnie go szturchnęłam.
- Nico, Nico obudź się.
Spojrzał na mnie tymi swoimi zaspanymi, brązowymi ślepkami.
- która godzina? -spytał po czym ziewnął szeroko.
- szósta trzydzieści, przepraszam że cię tak wcześnie obudziłam ale mamrotałeś coś o jakieś Biance i że to twoja wina...
- dzięki -mruknął
- a powiesz mi o co chodzi?
Zawahał się.
- nie wiem czy mogę...
-możesz -przerwałam mu- jestem twoją sis czy chcesz czy nie. Możesz mi zaufać.
Chyba się przełamał. Opowiedział mi o Kasynie Lotos, jak siedemdziesiąt lat minęło szybko niczym miesiąc, jak spotkał Perciego, jak zginęła jego siostra. O tym jak porwali go giganci i o jego "wycieczce" po Tartarze.
- nieźle - pokiwałam głową.
- sama jesteś nieźle -mruknął z przekąsem.
- no więc co mam spakować królu ciemności?
- ubrania, broń, ambrozję, trochę drachm i kasy śmiertelników. I nie mów do mnie per. królu ciemności!
- dobrze, nie będę królu ciemności.
- jak sobie królowa śniegu życzy.- mruknął z przekąsem.
- hej! Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z królową śniegu!
- a co, wolisz śnieżynka?
Nico zaczął się śmiać. Kurde, to on się śmieje? W czasie trwania naszej "rozmowy" zdążyłam spakować ubrania, żelki i trochę kasy śmiertelników.
- skąd mogę wziąć drachmy? -spytałam.
- dostaniesz od Chejrona. Lepiej chodźmy już na śniadanie.
Wyszliśmy na chłodne, poranne powietrze. Od strony pól z truskawkami unosiły się jeszcze strzępki mgły migoczące w porannym słońcu. Kocham to miejsce. Szliśmy w zgodnej ciszy. Ciągnęło się to bardzo długo. Nagle przypomniałam sobie o naszyjniku od Chione. Mimowolnie moja ręka powędrowała do szyi. Naszyjnik wciąż tam był. Myślałam nad słowami babci, ze ten naszyjnik pomoże mi kontrolować moc. Może i tak ale jak to mówią "nic za darmo". Co do tego jestem pewna. Prędzej czy później będę musiała spłacić mój nie pisany dług w ten czy inny sposób. Z moich smętnych rozmyślań wyrwał mnie brat.
- hej, jesteśmy już. Czemu masz taki nieobecny wzrok?
- aa, przepraszam. Czasem jak się zamyślam to mam taki nie obecny wzrok. Przydatne kiedy trwa matma.
Usiedliśmy przy stole Hadesa. Mój ostatni posiłek w obozie... Jakoś przeszła mi ochota na jedzenie. Najwyraźniej Nico też, bo nic nie zjadł tylko patrzył w przestrzeń pogrążony we własnych myślach. Po jakiś piętnastu minutach ciszy powiedział:
- miło było cię poznać. Mam nadzieję że wrócisz żywa. -podał mi rękę którą uścisnęłam.
- ciebie też. Trzymaj się i nie oszalej z Magdą -mówiąc to daje mu przy okazji delikatnego kuskańca.
- chciałem dać ci to -mówiąc to z ciągnął z palca czarny pierścień z czaszką i mi go wręczył -dostałem go od siostry. Teraz daje ci go na przechowanie, aczkolwiek liczę że mi go zwrócisz. -uśmiechnął się blado.
- dzięki. Spokojnie, aż tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Będę ci zawracać głowę przez następnych kilka lat. Po za tym jeśli któreś z nas nie daj Hadesie zginie, to drugie odnajdzie je w podziemiu i nie da spokoju jego duszy.
Nico podprowadził mnie na wzgórze herosów. Drogę pokonaliśmy w ciszy. Nie była to jednak krepująca cisza... Była ona pożądana. Nie rozmawialiśmy o błahostkach i to mi pasowało. Gdy doszliśmy na miejsce (oczywiście miałam przy sobie plecak) Nico przystanął i jeszcze raz życzył mi powodzenia po czym rozpłynął się w cieniu. Ty, ja też tak chcę! Na miejscu zastałam Jasona żegnającego się z Magdą. No tak! Przecież oni są rodzeństwem! Magda przytuliła Grace'a i... Grace dostał nagłych drgawek a jego blond włosy podskoczyły w górę jak by poraził go prąd. Po chwili to wszystko ustało a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Dobra, to nie był śmiech tylko rechot. Magda obdarzyła mnie krytycznym spojrzeniem a Jason uśmiechem. W tym momencie już tarzałam się po ziemi a łzy ciekły mi z oczu. Ta mina Magdy jest bezcenna. Teraz i Leo który dopiero co przyszedł zaczął się śmiać. Gdy po kilku minutach się ogarnęłam podeszłam do córki Zeusa by się pożegnać.
- tylko nie raź piorunem! -ostrzegłam zanim ją przytuliłam.
- no co ty! Chociaż za tamten śmiech powinnam zabić cię na miejscu.
- jaka ty jesteś miła. -mruknęłam zgryźliwie. - ostatnia rada?
- nie daj się zabić -powiedziała z uśmiechem. Jeszcze raz ja przytuliłam i odeszła. Zaraz potem z za wzgórza wyłoniła się Ewa z Hoodami. Gdy już się pożegnali bracia podeszli do mnie.
- ale numer! Czyli jesteś córka Hadesa! -wrzasnął Connor.
- jak widać. -uśmiechnęłam się.
- dam ci radę -odezwał się Travis- trzymaj się z innymi i polegaj na nich.
- dzięki.
- mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. -Powiedzial Travis po czym przytulił mnie na pożegnanie.
- ja też, ale nie martw się, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.
Condzio również mnie przytulił.
- trzymaj się Daruś.
- i ty też Condzio.
Kilka minut potem zjawili się wszyscy uczestnicy wyprawy.
- ok -odezwał się Pecy- czyli jesteśmy w komplecie. Ktoś wie gdzie mamy iść?
- hmm- odezwał się Jason- miałem sen. Z tą uwięzioną prawdą to chyba chodzi o Astraję.w tym śnie widziałem, że jest ona w Los Angeles. W jakimś tunelu.
- czyli idziemy do Los Angeles. -podsumowała córka Hermesa. Ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez Perciego. Szliśmy już z dobrą godzinę kiedy Leo jęknął:
- możemy zrobić przerwę? Nóg nie czuję.
- nie ma sprawy. Stajemy. -mruknął syn gromowładnego. Jest około południa. Siedzieliśmy tak w ciszy aż w końcu odezwał się Percy.
- chyba powinniśmy ruszać.
I znów szliśmy cholera wie ile. Powoli zaczęło zmierzchać. Zatrzymaliśmy się na jakieś leśnej polanie. Czyli to tak wyglądają te misje. Chłopcy rozłożyli namioty.
- kto stanie na warcie? - spytałam.
- mogę ja -odparł syn Jupitera.
- niech ci będzie.
Weszłam z Ewką do jednego namiotu.
- i jak? Podoba ci się ta misja? -spytałam.
- szczerze? Jest do niczego. Jest nudno... -nie dokończyła. Usłyszałyśmy wybuch. We dwie pędem wybiegłyśmy z namiotu i zobaczyłam Grace'a samotnie walczącego z ogromną hydrą. Potwór miał dziewięć głów, pokryty szarą, lśniącą łuską z garniturem lśniących zębów wyglądał przerażająco.
- nie odcinaj jej głów! -wrzasnęłam.
- no co ty nie powiesz!- odkrzyknął.
- Erre - w mojej ręce zmaterializował się łuk ze sztyletem. Zaczęłam ostrzeliwać potwora. Niestety moje strzały zamiast uszkodzić, tylko dodatkowo rozjuszyły bestię. Chwyciłam za miecz i ruszyłam Jasonowi na pomoc. Chcąc nie chcąc jest uczestnikiem wyprawy i trzeba mu pomóc... Z Ewą zaczęłyśmy krążyć wokół bestii raz po raz tnąc ją na odlew. Gdzie jest Percy i Leo?! Przy trzecim cięciu nie miałam tyle szczęścia. Odcięłam hydrze łapę a ta w odwecie odrzuciła mnie na ścianę. Siła uderzenia wyrwała mi powietrze z płuc. Zabawne, przypomniała mi się sytuacja z czwartej klasy. Graliśmy w zbijaka a ja (nie ogarnięta osoba) nie zdążyłam złapać piłki, która uderzyła mnie w brzuch. W chwili uderzenia nie mogłam złapać powietrza i się dusiłam. Teraz było podobnie, tylko sześć razy gorzej. Obraz zaczął się rozmywać, dwoił mi się w oczach. Przez pół przymknięte powieki zobaczyłam jak Ewa wraz z Jasonem wykończyli hydrę. Poczułam mrowienie na całym ciele. Oblazły mnie mrówki. Gigantyczne mrówki, gryzły mnie boleśnie i żądliły. Chciałam krzyczeć lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Chwiejnym krokiem wstałam. Zaczęłam biec. Część mrówek ze mnie spadło, część kuło nadal. Coś zaczęło mi ciążyć w ręce. Zobaczyłam, że zamiast łuku trzymam srebrnego węża syczącego gniewnie. Wypuściłam go z krzykiem. Biegłam dalej. Coś mnie goniło. Jest blisko. Czułam jak zimny wiatr chłoszcze mnie po plecach. Coraz bliżej. I BOOM! Noga utknęła mi w dziurze wypełnionej fioletowym, gęstym płynem. Zaczęła zapadać się głębiej i głębiej. Szamotałam się a mimo to byłam po pas zanurzona w lepkiej mazi. Była żrąca, chciałam krzyczeć z bólu ale i tak nie mogłam wykrztusić ani słowa. Głowa również zanurzyła mi się w fioletowej substancji, wdzierała mi się do nosa i oczu wywołując nieludzki ból i dosłownie wypalając mi skórę. Potem była już tylko ciemność.
* * * * * * * * * * *
Pierwsze co zobaczyłam to twarz Grace'a pochylającego się na de mną.
- tylko ni ten dupek -jęknęłam. W odpowiedzi otrzymałam tylko jego szeroki uśmiech.
- też się cieszę że cię widzę.
- co z Leo, Ewą i Percym?
Wydął wargi.
- Ewa śpi, jest zmęczona po walce z hydrą. Percy i Leo też, tyle że oni zapadli w rodzaj jakieś śpiączki. Nie ma pojęcia jak ich wybudzić.
Spojrzałam na niego. Nad brwią miał obficie krwawiące rozcięcie a na jego twarzy majaczyłam bezradność.
- weź trochę ambrozji. Nie wyglądasz najlepiej.
Prychnął.
- i kto to mówi. Problem w tym , że hydra spaliła mój i Percy'ego plecak.
- a co mi się stało? I na pewno nie wyglądam tak źle jak ty!
- a zakład? Zaraz przyniosę ci lustro. A jeśli chodzi o poprzednie pytanie to jak walczyliśmy z hydrą drasnęła cię pazurem. Jad z jej zębów zabija, a z pazurów wywołuje bolesne halucynacje.
Przypomniałam sobie fioletowy płyn i mrówki. Mimowolnie wzdrygnęłam się i zapewne odcień mojej twarzy mógł konkurować z wozem straży pożarnej.
- no tak, jakieś halucynacje były.
- miałaś gorączkę, cały czas się wierciłaś i wrzeszczałaś coś o mrówkach. Po za tym cały czas krzyczałaś żeby pomógł ci Nico, Ewa, Magda lub ja.
Tak. Zdecydowanie moja twarz osiągnęła nowy level czerwoności. Zauważyłam, że on również zrobił się czerwony jak piwonia.
- acha. -kolejna wielce inteligentna odpowiedź w stylu 'Eh" "Och" "yyyy".
- opatrzyłem ci czoło. Zaraz przyniosę ci lusterko.
Poszedł do jedynego nie spalonego namiotu i na chwilę zniknął w środku. Zauważyłam, że jest już kompletnie ciemno a ja siedzę przy ognisku. Po chwili z namiotu wyszedł Jason z małym lusterkiem w dłoni. Podał mi je bez słowa.
- tylko nie krzycz. -powiedział z nutą błagania w głosie. W zwierciadle zobaczyłam bladą dziewczynę. Jej włosy wcześniej zaplecione w warkocz teraz przypominały gniazdo harpii, miała cienie pod oczami (nie żeby to było coś nowego) i bandaż na czole.
- nie jest tak źle. Wyglądałam gorzej. -mruknęłam odkładając lusterko. -jak długo byłam nieprzytomna ?
- nie długo. Kilka godzin.
- dzięki za opatrunek - wskazałam na czoło i bandaż. Dziwnie się tak z nim sam na sam rozmawiało. Wzruszył ramionami.
- drobiazg. W końcu musimy sobie pomagać.
Odruchowo zaczęłam przewijać w palcach wisiorek z płatkiem śniegu.
- Racja. Masz pomysł gdzie teraz iść? No i co zrobić z Leo i Percym?
- szczerze? Pojęcia nie mam. Kierunek ten sam. Los Angeles. A Leo i Pecy'ego trzeba będzie nieść dopóki nie wymyślimy jak ich obudzić.
- myślę, że z obudzeniem ich może pomoc Hypnos. No wiesz, sny.
- chyba tak ale najpierw będę musiał skontaktować się z jego dziećmi.
- a jak?
Uśmiechnął się zagadkowo.
- z Clovisem nie będzie problemu.
- hej -z namiotu wyszła zaspana Ewa. -o, to ja nie przeszkadzam!
Ewa, ty głupku! Myślisz że ja z nim... wiesz! Znów spłonęłam czerwienią która dorównywała jedynie szkarłatowi na twarzy Grace'a.
- nie, nie! Chodź.
- no ale ja nie chcę przeszkadzać...- zaczęła z uśmiechem.
- nie przeszkadzasz a teraz rusz swoje szanowne siedzenie -warknęłam. Córka Hermesa westchnęła ciężko i z miną skazańca usiadła obok syna Jupitera.
- czyli jedziemy do Los Angeles? -spytała.
- właśnie to ustaliliśmy, mogła byś wezwać kilka szkieletów które niosły by chłopaków? -spytał Jason a widząc moją minę dodał - no bo Nico tak potrafi...
Skoro Nico to potrafi to i ja mogę. Skupiłam się na wezwaniu czterech szkieletów. Ruszcie tu swoje kościane tyłki, ruszcie tu swoje kościane tyłki... Nagle temperatura obniżyła się o jakieś dziesięć stopni a ziemia zatrzęsła się tak mocno, że Ewa klnąc jak szewc upadła na nią. Skała rozstąpiła się i z powstałej w niej szczeliny wyszły cztery szkielety.
- macie nieść Percy'ego i Leo.
W tym momencie poczułam skrajne wyczerpanie i upadła bym gdy by syn Jupitera mnie nie złapał. Przeklęty Rzymianin...
- dam radę- warknęłam po czym zorientowałam się jak głupio to musiało zabrzmieć.
- ma ktoś ambrozję? -spytała córka boga złodziei.
- nie, miałem ale mój plecak został spalony -powiedział ponuro Jason. Odnotowałam w pamięci, ze trzeba go zabrać na zakupy.
- Ruszamy - stwierdziłam po czym wzięliśmy się za zwijanie tymczasowego obozowiska. Pięć minut później już byliśmy w drodze. Ciekawe dokąd ona nas zaprowadzi...
Spojrzałam na niego. Nad brwią miał obficie krwawiące rozcięcie a na jego twarzy majaczyłam bezradność.
- weź trochę ambrozji. Nie wyglądasz najlepiej.
Prychnął.
- i kto to mówi. Problem w tym , że hydra spaliła mój i Percy'ego plecak.
- a co mi się stało? I na pewno nie wyglądam tak źle jak ty!
- a zakład? Zaraz przyniosę ci lustro. A jeśli chodzi o poprzednie pytanie to jak walczyliśmy z hydrą drasnęła cię pazurem. Jad z jej zębów zabija, a z pazurów wywołuje bolesne halucynacje.
Przypomniałam sobie fioletowy płyn i mrówki. Mimowolnie wzdrygnęłam się i zapewne odcień mojej twarzy mógł konkurować z wozem straży pożarnej.
- no tak, jakieś halucynacje były.
- miałaś gorączkę, cały czas się wierciłaś i wrzeszczałaś coś o mrówkach. Po za tym cały czas krzyczałaś żeby pomógł ci Nico, Ewa, Magda lub ja.
Tak. Zdecydowanie moja twarz osiągnęła nowy level czerwoności. Zauważyłam, że on również zrobił się czerwony jak piwonia.
- acha. -kolejna wielce inteligentna odpowiedź w stylu 'Eh" "Och" "yyyy".
- opatrzyłem ci czoło. Zaraz przyniosę ci lusterko.
Poszedł do jedynego nie spalonego namiotu i na chwilę zniknął w środku. Zauważyłam, że jest już kompletnie ciemno a ja siedzę przy ognisku. Po chwili z namiotu wyszedł Jason z małym lusterkiem w dłoni. Podał mi je bez słowa.
- tylko nie krzycz. -powiedział z nutą błagania w głosie. W zwierciadle zobaczyłam bladą dziewczynę. Jej włosy wcześniej zaplecione w warkocz teraz przypominały gniazdo harpii, miała cienie pod oczami (nie żeby to było coś nowego) i bandaż na czole.
- nie jest tak źle. Wyglądałam gorzej. -mruknęłam odkładając lusterko. -jak długo byłam nieprzytomna ?
- nie długo. Kilka godzin.
- dzięki za opatrunek - wskazałam na czoło i bandaż. Dziwnie się tak z nim sam na sam rozmawiało. Wzruszył ramionami.
- drobiazg. W końcu musimy sobie pomagać.
Odruchowo zaczęłam przewijać w palcach wisiorek z płatkiem śniegu.
- Racja. Masz pomysł gdzie teraz iść? No i co zrobić z Leo i Percym?
- szczerze? Pojęcia nie mam. Kierunek ten sam. Los Angeles. A Leo i Pecy'ego trzeba będzie nieść dopóki nie wymyślimy jak ich obudzić.
- myślę, że z obudzeniem ich może pomoc Hypnos. No wiesz, sny.
- chyba tak ale najpierw będę musiał skontaktować się z jego dziećmi.
- a jak?
Uśmiechnął się zagadkowo.
- z Clovisem nie będzie problemu.
- hej -z namiotu wyszła zaspana Ewa. -o, to ja nie przeszkadzam!
Ewa, ty głupku! Myślisz że ja z nim... wiesz! Znów spłonęłam czerwienią która dorównywała jedynie szkarłatowi na twarzy Grace'a.
- nie, nie! Chodź.
- no ale ja nie chcę przeszkadzać...- zaczęła z uśmiechem.
- nie przeszkadzasz a teraz rusz swoje szanowne siedzenie -warknęłam. Córka Hermesa westchnęła ciężko i z miną skazańca usiadła obok syna Jupitera.
- czyli jedziemy do Los Angeles? -spytała.
- właśnie to ustaliliśmy, mogła byś wezwać kilka szkieletów które niosły by chłopaków? -spytał Jason a widząc moją minę dodał - no bo Nico tak potrafi...
Skoro Nico to potrafi to i ja mogę. Skupiłam się na wezwaniu czterech szkieletów. Ruszcie tu swoje kościane tyłki, ruszcie tu swoje kościane tyłki... Nagle temperatura obniżyła się o jakieś dziesięć stopni a ziemia zatrzęsła się tak mocno, że Ewa klnąc jak szewc upadła na nią. Skała rozstąpiła się i z powstałej w niej szczeliny wyszły cztery szkielety.
- macie nieść Percy'ego i Leo.
W tym momencie poczułam skrajne wyczerpanie i upadła bym gdy by syn Jupitera mnie nie złapał. Przeklęty Rzymianin...
- dam radę- warknęłam po czym zorientowałam się jak głupio to musiało zabrzmieć.
- ma ktoś ambrozję? -spytała córka boga złodziei.
- nie, miałem ale mój plecak został spalony -powiedział ponuro Jason. Odnotowałam w pamięci, ze trzeba go zabrać na zakupy.
- Ruszamy - stwierdziłam po czym wzięliśmy się za zwijanie tymczasowego obozowiska. Pięć minut później już byliśmy w drodze. Ciekawe dokąd ona nas zaprowadzi...
Daria, Daria, Daria znów za mało mnie, ale ogółem reakcja ewki wygrywa
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBRAWO DLA MNIE!!! ZA ROZWALAJĄCY TEKST!!!!!!!
OdpowiedzUsuńW TYM ROZDZIALE JA RZĄDZĘ!!!!
Co do rozdziału za mało Madzi. miała mnie trzasnąć piorunem. no FOCH!