czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 5 Tylko nie ten dupek!

Szliśmy jeszcze chwilę gdy usłyszałam  głosy. Jeden z nich należał do syna Jupitera a drugi do jakieś dziewczyny.
- Pieps, to już nie to samo -powiedział Grace. Nico gestem nakazał żebym była cicho.
- wiem, ja chciałam ci powiedzieć ze kogoś mam.
Grace się zaśmiał.
- to zabawne bo ja chciałem powiedzieć to samo! Przyjaciele?
- przyjaciele. -powiedziała dziewczyna. Kurde, tego to się nie spodziewałam. Z bratem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia po czym jak gdy by nigdy nic poszliśmy do domku w zgodnej ciszy. Gdy już doszliśmy do mojej twierdzy zua (tak, nie prze przypadek tak napisałam), rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
                                                        * * * *
Znalazłam się przed jakąś przepaścią. Zaraz, nie przed jakąś, tylko przed tą samą przepaścią co zawsze. Tym razem przede mną stała wysoka kobieta. Miała czarne włosy, oczy w kolorze kawy i klejnoty na długiej, falującej sukni. Była blada jak kreda.
- witaj. -powiedziała.
- yyy, hej znamy się?
- pff -prychnęła- dlatego nie lubię herosów. Przychodzę tu z prezentem a ty pytasz czy się znamy! Oczywiście że się znamy! Jestem Chione!
No tak. To samo pogardliwe spojrzenie co moje.
- Przepraszam. Więc czemu zaszczyciłaś mnie swoją wizytą? -chciałam żeby w tym zdaniu nie było sarkazmu. Chyba się udało.
- chciałam dać ci coś, dzięki czemu może nie zginiesz. - widząc moje zdziwione spojrzenie dodała- czeka cię ciężka próba. Ofiaruję ci coś dzięki czemu twoje szanse przeżycia wzrosną z 0% do 20%.
W jej wyciągniętej ręce zmaterializował się wisiorek z płatkiem lodu.
- dziękuje. A wyjaśniła byś do czego to służy?
- tak. Dzięki temu będziesz mogła rozwijać swoje herosowe zdolności. Pomoże ci. A, no i jeszcze jedno. Chciałam cię ostrzec.
- przed czym?
- nie przerywaj mi -skarciła mnie- będziesz musiała zaufać Grace'owi - nazwisko Jasona wymówiła tak, jak by marzyła o wrzuceniu go do Tartaru- w najbliższym czasie będziesz musiała na nim polegać.
                                                                          * * * * * *
Obudziłam się w trzynastce. Zerknęłam na zegarek. Piąta rano. Jęcząc wygramoliłam się z łóżka.
- kurde, wszyscy wstają o normalnej godzinie ale nie ja!- mruknęłam ze złością. - ja muszę wstać o piątej rano.
Powlokłam się do łazienki. Gdy w końcu wyszłam była szósta.  Zerknęłam na Nica. Jeszcze spał. Wiercił się niespokojnie i co jakiś czas mamrotał.
- Bianca.... To moja wina... Bianca...
Delikatnie go szturchnęłam.
- Nico, Nico obudź się.
Spojrzał na mnie tymi swoimi zaspanymi, brązowymi ślepkami.
- która godzina? -spytał po czym ziewnął szeroko.
- szósta trzydzieści, przepraszam że cię tak wcześnie obudziłam ale mamrotałeś coś o jakieś Biance i że to twoja wina...
- dzięki -mruknął
- a powiesz mi o co chodzi?
Zawahał się.
- nie wiem czy mogę...
-możesz -przerwałam mu- jestem twoją sis czy chcesz czy nie. Możesz mi zaufać.
Chyba się przełamał. Opowiedział mi o Kasynie Lotos, jak siedemdziesiąt lat minęło szybko niczym miesiąc, jak spotkał Perciego, jak zginęła jego siostra. O tym jak porwali go giganci i o jego "wycieczce" po Tartarze.
- nieźle - pokiwałam głową.
- sama jesteś nieźle -mruknął z przekąsem.
- no więc co mam spakować królu ciemności?
- ubrania, broń, ambrozję, trochę drachm i kasy śmiertelników. I nie mów do mnie per. królu ciemności!
- dobrze, nie będę królu ciemności.
- jak sobie królowa śniegu życzy.- mruknął z przekąsem.
- hej! Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z królową śniegu!
- a co, wolisz śnieżynka?
Nico zaczął się śmiać. Kurde, to on się śmieje? W czasie trwania naszej "rozmowy" zdążyłam spakować ubrania, żelki i trochę kasy śmiertelników.
- skąd mogę wziąć drachmy? -spytałam.
 - dostaniesz od Chejrona. Lepiej chodźmy już na śniadanie.
Wyszliśmy na chłodne, poranne powietrze. Od strony pól z truskawkami unosiły się jeszcze strzępki mgły migoczące w porannym słońcu. Kocham to miejsce. Szliśmy w zgodnej ciszy. Ciągnęło się to bardzo długo. Nagle przypomniałam sobie o naszyjniku od Chione. Mimowolnie moja ręka powędrowała do szyi. Naszyjnik wciąż tam był. Myślałam nad słowami babci, ze ten naszyjnik pomoże mi kontrolować moc. Może i tak ale jak to mówią "nic za darmo". Co do tego jestem pewna. Prędzej czy później będę musiała spłacić mój nie pisany dług w ten czy inny sposób. Z moich smętnych rozmyślań wyrwał mnie brat.
- hej, jesteśmy już. Czemu masz taki nieobecny wzrok?
- aa, przepraszam. Czasem jak się zamyślam to mam taki nie obecny wzrok. Przydatne kiedy trwa matma. 
Usiedliśmy przy stole Hadesa. Mój ostatni posiłek w obozie... Jakoś przeszła mi ochota na jedzenie. Najwyraźniej Nico też, bo nic nie zjadł tylko patrzył w przestrzeń pogrążony we własnych myślach. Po jakiś piętnastu minutach ciszy powiedział:
- miło było cię poznać. Mam nadzieję że wrócisz żywa. -podał mi rękę którą uścisnęłam.
- ciebie też. Trzymaj się i nie oszalej z Magdą -mówiąc to daje mu przy okazji delikatnego kuskańca. 
- chciałem dać ci to -mówiąc to z ciągnął z palca czarny pierścień z czaszką i mi go wręczył -dostałem go od siostry. Teraz daje ci go na przechowanie, aczkolwiek liczę że mi go zwrócisz. -uśmiechnął się blado. 
- dzięki. Spokojnie, aż tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Będę ci zawracać głowę przez następnych kilka lat. Po za tym jeśli któreś z nas nie daj Hadesie zginie, to drugie odnajdzie je w podziemiu i nie da spokoju jego duszy. 
Nico podprowadził mnie na wzgórze herosów. Drogę pokonaliśmy w ciszy. Nie była to jednak krepująca cisza... Była ona pożądana. Nie rozmawialiśmy o błahostkach i to mi pasowało.  Gdy doszliśmy na miejsce (oczywiście miałam przy sobie plecak) Nico przystanął i jeszcze raz życzył mi powodzenia po czym rozpłynął się w cieniu. Ty, ja też tak chcę! Na miejscu zastałam Jasona żegnającego się z Magdą. No tak! Przecież oni są rodzeństwem! Magda przytuliła Grace'a i... Grace dostał nagłych drgawek a jego blond włosy podskoczyły w górę jak by poraził go prąd. Po chwili to wszystko ustało a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Dobra, to nie był śmiech tylko rechot. Magda obdarzyła mnie krytycznym spojrzeniem a Jason uśmiechem. W tym momencie już tarzałam się po ziemi a łzy ciekły mi z oczu. Ta mina Magdy jest bezcenna. Teraz i Leo który dopiero co przyszedł zaczął się śmiać. Gdy po kilku minutach się ogarnęłam podeszłam do córki Zeusa by się pożegnać. 
- tylko nie raź piorunem! -ostrzegłam zanim ją przytuliłam.
- no co ty! Chociaż za tamten śmiech powinnam zabić cię na miejscu.
- jaka ty jesteś miła. -mruknęłam zgryźliwie. - ostatnia rada?
- nie daj się zabić -powiedziała z uśmiechem. Jeszcze raz ja przytuliłam i odeszła. Zaraz potem z za wzgórza wyłoniła się Ewa z Hoodami. Gdy już się pożegnali bracia podeszli do mnie.
- ale numer! Czyli jesteś córka Hadesa! -wrzasnął Connor.
- jak widać. -uśmiechnęłam się.
- dam ci radę -odezwał się Travis- trzymaj się z innymi i polegaj na nich. 
- dzięki. 
- mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. -Powiedzial Travis po czym przytulił mnie na pożegnanie. 
- ja też, ale nie martw się, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. 
Condzio również mnie przytulił.
- trzymaj się Daruś.
- i ty też Condzio.
 Kilka minut potem zjawili się wszyscy uczestnicy wyprawy.  
- ok -odezwał się Pecy- czyli jesteśmy w komplecie. Ktoś wie gdzie mamy iść?
- hmm- odezwał się Jason- miałem sen. Z tą uwięzioną prawdą to chyba chodzi o Astraję.w tym śnie widziałem, że jest ona w Los Angeles. W jakimś tunelu.
- czyli idziemy do Los Angeles. -podsumowała córka Hermesa. Ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez Perciego. Szliśmy już z dobrą godzinę kiedy Leo jęknął:
- możemy zrobić przerwę? Nóg nie czuję. 
- nie ma sprawy. Stajemy. -mruknął syn gromowładnego. Jest około południa. Siedzieliśmy tak w ciszy aż w końcu odezwał się Percy.
- chyba powinniśmy ruszać. 
I znów szliśmy cholera wie ile. Powoli zaczęło zmierzchać. Zatrzymaliśmy się na jakieś leśnej polanie. Czyli to tak wyglądają te misje. Chłopcy rozłożyli namioty. 
- kto stanie na warcie? - spytałam.
- mogę ja -odparł syn Jupitera.
- niech ci będzie.
Weszłam z Ewką do jednego namiotu.
- i jak? Podoba ci się ta misja? -spytałam.
- szczerze? Jest do niczego. Jest nudno... -nie dokończyła. Usłyszałyśmy wybuch. We dwie pędem wybiegłyśmy z namiotu i zobaczyłam Grace'a samotnie walczącego z ogromną hydrą. Potwór miał dziewięć głów, pokryty szarą, lśniącą łuską z garniturem lśniących zębów wyglądał przerażająco.
- nie odcinaj jej głów! -wrzasnęłam.
- no co ty nie powiesz!- odkrzyknął.
- Erre - w mojej ręce zmaterializował się łuk ze sztyletem. Zaczęłam ostrzeliwać potwora. Niestety moje strzały zamiast uszkodzić, tylko dodatkowo rozjuszyły bestię. Chwyciłam za miecz i ruszyłam Jasonowi na pomoc. Chcąc nie chcąc jest uczestnikiem wyprawy i trzeba mu pomóc... Z Ewą zaczęłyśmy krążyć wokół bestii raz po raz tnąc ją na odlew. Gdzie jest Percy i Leo?! Przy trzecim cięciu nie miałam tyle szczęścia. Odcięłam hydrze łapę a ta w odwecie odrzuciła mnie na ścianę. Siła uderzenia wyrwała mi powietrze z płuc. Zabawne, przypomniała mi się sytuacja z czwartej klasy. Graliśmy w zbijaka a ja (nie ogarnięta osoba) nie zdążyłam złapać piłki, która uderzyła mnie w brzuch. W chwili uderzenia nie mogłam złapać powietrza i się dusiłam. Teraz było podobnie, tylko sześć razy gorzej. Obraz zaczął się rozmywać, dwoił mi się w oczach. Przez pół przymknięte powieki zobaczyłam jak Ewa wraz z Jasonem wykończyli hydrę. Poczułam mrowienie na całym ciele. Oblazły mnie mrówki. Gigantyczne mrówki, gryzły mnie boleśnie i żądliły. Chciałam krzyczeć lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Chwiejnym krokiem wstałam. Zaczęłam biec. Część mrówek ze mnie spadło, część kuło nadal. Coś zaczęło mi ciążyć w ręce. Zobaczyłam, że zamiast łuku trzymam srebrnego węża syczącego gniewnie.  Wypuściłam go z krzykiem. Biegłam dalej. Coś mnie goniło. Jest blisko. Czułam jak zimny wiatr chłoszcze mnie po plecach. Coraz bliżej. I BOOM! Noga utknęła mi w dziurze wypełnionej fioletowym, gęstym płynem. Zaczęła zapadać się głębiej i głębiej. Szamotałam się a mimo to byłam po pas zanurzona w lepkiej mazi. Była żrąca, chciałam krzyczeć z bólu ale i tak nie mogłam wykrztusić ani słowa. Głowa również zanurzyła mi się w fioletowej substancji, wdzierała mi się do nosa i oczu wywołując nieludzki ból i dosłownie wypalając mi skórę. Potem była już tylko ciemność. 
                                                                        * * * * *  * * *  * * * 
Pierwsze co zobaczyłam to twarz Grace'a pochylającego się na de mną. 
- tylko ni ten dupek -jęknęłam. W odpowiedzi otrzymałam tylko jego szeroki uśmiech.
- też się cieszę że cię widzę. 
- co z Leo, Ewą i Percym?
Wydął wargi.
- Ewa śpi, jest zmęczona po walce z hydrą. Percy i Leo też, tyle że oni zapadli w rodzaj jakieś śpiączki. Nie ma pojęcia jak ich wybudzić.
Spojrzałam na niego. Nad brwią miał obficie krwawiące rozcięcie a na jego twarzy majaczyłam bezradność.
- weź trochę ambrozji. Nie wyglądasz najlepiej.
Prychnął.
- i kto to mówi. Problem w tym , że hydra spaliła mój i Percy'ego plecak.
- a co mi się stało? I na pewno  nie wyglądam tak źle jak ty!
- a zakład? Zaraz przyniosę ci lustro.  A jeśli chodzi o poprzednie pytanie to jak walczyliśmy z hydrą drasnęła cię pazurem. Jad z jej zębów zabija, a z pazurów wywołuje bolesne halucynacje.
Przypomniałam sobie fioletowy płyn i mrówki. Mimowolnie wzdrygnęłam się i zapewne odcień mojej twarzy mógł konkurować z wozem straży pożarnej.
- no tak, jakieś halucynacje były.
- miałaś gorączkę, cały czas się wierciłaś i wrzeszczałaś coś o mrówkach. Po za tym cały czas krzyczałaś żeby pomógł ci Nico, Ewa, Magda lub ja.
Tak. Zdecydowanie moja twarz osiągnęła nowy level czerwoności. Zauważyłam, że on również zrobił się czerwony jak piwonia.
- acha. -kolejna wielce inteligentna odpowiedź w stylu 'Eh" "Och" "yyyy".
- opatrzyłem ci czoło. Zaraz przyniosę ci lusterko.
Poszedł do jedynego nie spalonego namiotu i na chwilę zniknął w środku. Zauważyłam, że jest już kompletnie ciemno a ja siedzę przy ognisku. Po chwili z namiotu wyszedł Jason z małym lusterkiem w dłoni. Podał mi je bez słowa.
- tylko nie krzycz. -powiedział z nutą błagania w głosie. W zwierciadle zobaczyłam bladą dziewczynę. Jej włosy wcześniej zaplecione w warkocz teraz przypominały gniazdo harpii, miała cienie pod oczami (nie żeby to było coś nowego) i bandaż na czole.
- nie jest tak źle. Wyglądałam gorzej. -mruknęłam odkładając lusterko. -jak długo byłam nieprzytomna ?
- nie długo. Kilka godzin.
- dzięki za opatrunek - wskazałam na czoło i bandaż. Dziwnie się tak z nim sam na sam rozmawiało. Wzruszył ramionami.
- drobiazg. W końcu musimy sobie pomagać.
Odruchowo zaczęłam przewijać w palcach wisiorek z płatkiem śniegu.
- Racja. Masz pomysł gdzie teraz iść? No i co zrobić z Leo i Percym?
- szczerze? Pojęcia nie mam. Kierunek ten sam. Los Angeles. A Leo i Pecy'ego trzeba będzie nieść dopóki nie wymyślimy jak ich obudzić.
- myślę, że z obudzeniem ich może pomoc Hypnos. No wiesz, sny.
- chyba tak ale najpierw będę musiał skontaktować się z jego dziećmi.
 - a jak?
Uśmiechnął się zagadkowo.
- z Clovisem nie będzie problemu.
- hej -z namiotu wyszła zaspana Ewa. -o, to ja nie przeszkadzam!
Ewa, ty głupku! Myślisz że ja z nim... wiesz! Znów spłonęłam czerwienią która dorównywała jedynie szkarłatowi na twarzy Grace'a.
- nie, nie! Chodź.
- no ale ja nie chcę przeszkadzać...- zaczęła z uśmiechem.
- nie przeszkadzasz a teraz rusz swoje szanowne siedzenie -warknęłam. Córka Hermesa westchnęła ciężko i z miną skazańca usiadła obok syna Jupitera.
- czyli jedziemy do Los Angeles? -spytała.
- właśnie to ustaliliśmy, mogła byś wezwać kilka szkieletów które niosły by chłopaków? -spytał Jason a widząc moją minę dodał - no bo Nico tak potrafi...
Skoro Nico to potrafi to i ja mogę. Skupiłam się na wezwaniu czterech szkieletów. Ruszcie tu swoje kościane tyłki, ruszcie tu swoje kościane tyłki... Nagle temperatura obniżyła się o jakieś dziesięć stopni a  ziemia zatrzęsła się tak mocno, że Ewa klnąc jak szewc upadła na nią. Skała rozstąpiła się i z powstałej w niej szczeliny wyszły cztery szkielety.
- macie nieść Percy'ego i Leo.
W tym momencie poczułam skrajne wyczerpanie i upadła bym gdy by syn Jupitera mnie nie złapał. Przeklęty Rzymianin...
- dam radę- warknęłam po czym zorientowałam się jak głupio to musiało zabrzmieć.
- ma ktoś ambrozję? -spytała córka boga złodziei.
- nie, miałem ale mój plecak został spalony -powiedział ponuro Jason. Odnotowałam w pamięci, ze trzeba go zabrać na zakupy.
- Ruszamy - stwierdziłam po czym wzięliśmy się za zwijanie tymczasowego obozowiska. Pięć minut później już byliśmy w drodze. Ciekawe dokąd ona nas zaprowadzi...







3 komentarze:

  1. Daria, Daria, Daria znów za mało mnie, ale ogółem reakcja ewki wygrywa

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. BRAWO DLA MNIE!!! ZA ROZWALAJĄCY TEKST!!!!!!!
    W TYM ROZDZIALE JA RZĄDZĘ!!!!
    Co do rozdziału za mało Madzi. miała mnie trzasnąć piorunem. no FOCH!

    OdpowiedzUsuń