- jesteś pewien, że idziemy w dobrą stronę? -spytałam Jasona.Ten tylko westchnął.
- pytasz się o to szósty raz a ja szósty raz mówię to samo. TAK!
W roli sprostowania. Po wezwaniu czterech szkieletów i halucynacjach po jadzie hydry byłam na tyle osłabiona, że (po licznych protestach z mojej strony) musiałam się wesprzeć na ramieniu syna Jupitera. A jak że by inaczej. Znów ten dupek! Po kilku godzinach marszu zatrzymaliśmy się obok przystanku autobusowego przy jakieś dwu pasówce.
- serio, możesz mnie puścić! -warknęłam. - nie jestem z porcelany.
- może nie jesteś z porcelany ale widać, że zaraz się przewrócisz -odparł ze stoickim spokojem. Ewa przypatrywała się nam z dystansu, z lekkim uśmiechem.
- nie chcę psuć tej romantycznej chwili -zmiażdżyłam ją wzrokiem- ale jedzie jakiś autobus więc nie sądzicie, że powinniśmy wsiąść?
Autobus był pomalowany na czarno a na masce miał trupią czaszkę, taka upiorna parodia znaczka firmowego z amerykańskich samochodów. Zgodnie z radą Ewki wsiedliśmy do środka i zajęliśmy (we trójkę podkreślam) dwu osobową mini kanapę a szkielety wraz z Percym i Leo miejsca za nami po czym nasz wesoły busik ruszył. Udało mi się wcisnąć w miejsce przy oknie więc teraz ze znudzeniem obserwowałam przesuwający się za oknem krajobraz. Kolejny przystanek... następny... jeszcze jeden... i znów przystanek... Na tym postoju do autobusu wsiadła szczupła kobieta. Z pewnością miała po dwudziestce, była wysoka a im usilniej próbowałam zapamiętać jej twarz tym bardziej się ona rozmywała i traciła kontury.
- widzisz to? -spytałam półgłosem.
- niestety. Co robimy? -szepnął Jason. Czyli to potwór...
- uciekanie nie wchodzi w grę. -mruknęła Ewa. -walczymy. To tylko jeden potwór, nie?
- a jak ci się widzi walka z tym potworem w otoczeniu tych wszystkich śmiertelników? -burknął Jason. Jak na zawołanie, wszyscy śmiertelnicy którzy jechali wraz z nami zaczęli mamrotać coś do siebie. Wszyscy oprócz naszej pani blondynki która wstała i obrzuciła nas nienawistnym spojrzeniem.
- kim jesteś? -wrzasnęła Ewa. W odpowiedzi kobieta zaśmiała się po czym otoczyła ją czarna mgła.
- to na 100% jakaś bogini! -krzyknął Jason -PADNIJ! -wrzasnął w moją stronę. Jak na komendę rzuciłam się na ziemię. W ostatniej chwili. Między oparciami foteli przeleciała wiązka czarnej mgły. Poczułam chłód gdy z cichym sykiem przemknęła tuż nad moją głową roztrzaskując szybę. Obsypały mnie kawałki szkła kalecząc głowę i zaplątując się we włosy. Usłyszałam czyjś wściekły wrzask a potem opętańczy śmiech. Możliwie jak najszybciej podniosłam się z ziemi.
- erre - w mojej ręce zmaterializował się sztylet a na plecach kołczan z łukiem. Problem w tym, że łuk jest trochę za duży jak na nasz autobusik. Rzuciłam sztyletem w kobietę, jednak ona w ostatniej chwili zdążyła się uchylić przed śmiercionośnym ostrzem.
- to Ate! -krzyknął Jason. No tak, w końcu ona jest boginiom iluzji (nie, nie chodzi o Pasitheę), błędu i zaślepienia. - uważajcie na tę mgłę!
I jak w zwolnionym tempie, autobus zaczął niebezpiecznie skręcać w lewo.
- Ewa!- wrzasnęłam w stronę córki Hermesa- idź do kabiny kierowcy i spróbuj zatrzymać to ustrojstwo!
Moja przyjaciółka przełknęła nerwowo ślinę po czym pobiegła do kabiny kierowcy. Autobus zjechał na pobocze i gwałtownie się zatrzymał. Razem z Jasonem z wrzaskiem natarliśmy na boginię. Ta była szybsza, z kocią gracją uskoczyła przed moim ciosem i wystrzeliła czary promień prosto w pierś mojego towarzysza.
- Uważaj! -krzyknęłam. Zbyt późno. Siła uderzenia odrzuciła syna Jupitera aż na przednią szybę przez którą wyleciał i upadł kilka metrów od maski autobusu.
- Jason! -wrzasnęłam. - wyprowadzić ich na dwór -krzyknęłam do szkieletów a te od razu wyniosły Leo i Percy'ego z autobusu. Skrzyżowałam miecz razem z Ate która jeszcze przed chwilą nie miała żadnej broni.
- tracisz czas herosku -warknęła- jesteście skazani na przegraną. Lepiej przyłączcie się do nas. No może bez syna Jupitera, on ma, jak to się mówi... specjalne traktowanie.
Bogini przez chwilę wybuchła ostrym, zimnym śmiechem.. Ta jedna chwila mi wystarczyła. Kopnęłam ją w pierś po czym korzystając z jej chwilowego zamroczenia wybiegłam z naszego autobusiku śmierci.
- weźcie Jasona i w nogi - wrzasnęłam do szkieletów które posłusznie wykonały rozkaz.
- tak, wszędzie byle dalej od tego autobusu -mruknęła Ewa z obrzydzeniem patrząc na nasz autobusik śmierci.
- czyli mamy teraz trzech nie przytomnych herosów i musimy ich bronić. Bosko. - powiedziałam. Wlokłyśmy się jeszcze przez jakiś czas gdy nagle zobaczyłam neonowy szyld z jakimś napisem (przeklęta dysleksja!) a obok napisu wymalowany kwiat lotosu.
- wchodzimy? -spytałam słabym głosem.
- wchodzimy. -usłyszałam równie słabą odpowiedź Ewy.
- pytasz się o to szósty raz a ja szósty raz mówię to samo. TAK!
W roli sprostowania. Po wezwaniu czterech szkieletów i halucynacjach po jadzie hydry byłam na tyle osłabiona, że (po licznych protestach z mojej strony) musiałam się wesprzeć na ramieniu syna Jupitera. A jak że by inaczej. Znów ten dupek! Po kilku godzinach marszu zatrzymaliśmy się obok przystanku autobusowego przy jakieś dwu pasówce.
- serio, możesz mnie puścić! -warknęłam. - nie jestem z porcelany.
- może nie jesteś z porcelany ale widać, że zaraz się przewrócisz -odparł ze stoickim spokojem. Ewa przypatrywała się nam z dystansu, z lekkim uśmiechem.
- nie chcę psuć tej romantycznej chwili -zmiażdżyłam ją wzrokiem- ale jedzie jakiś autobus więc nie sądzicie, że powinniśmy wsiąść?
Autobus był pomalowany na czarno a na masce miał trupią czaszkę, taka upiorna parodia znaczka firmowego z amerykańskich samochodów. Zgodnie z radą Ewki wsiedliśmy do środka i zajęliśmy (we trójkę podkreślam) dwu osobową mini kanapę a szkielety wraz z Percym i Leo miejsca za nami po czym nasz wesoły busik ruszył. Udało mi się wcisnąć w miejsce przy oknie więc teraz ze znudzeniem obserwowałam przesuwający się za oknem krajobraz. Kolejny przystanek... następny... jeszcze jeden... i znów przystanek... Na tym postoju do autobusu wsiadła szczupła kobieta. Z pewnością miała po dwudziestce, była wysoka a im usilniej próbowałam zapamiętać jej twarz tym bardziej się ona rozmywała i traciła kontury.
- widzisz to? -spytałam półgłosem.
- niestety. Co robimy? -szepnął Jason. Czyli to potwór...
- uciekanie nie wchodzi w grę. -mruknęła Ewa. -walczymy. To tylko jeden potwór, nie?
- a jak ci się widzi walka z tym potworem w otoczeniu tych wszystkich śmiertelników? -burknął Jason. Jak na zawołanie, wszyscy śmiertelnicy którzy jechali wraz z nami zaczęli mamrotać coś do siebie. Wszyscy oprócz naszej pani blondynki która wstała i obrzuciła nas nienawistnym spojrzeniem.
- kim jesteś? -wrzasnęła Ewa. W odpowiedzi kobieta zaśmiała się po czym otoczyła ją czarna mgła.
- to na 100% jakaś bogini! -krzyknął Jason -PADNIJ! -wrzasnął w moją stronę. Jak na komendę rzuciłam się na ziemię. W ostatniej chwili. Między oparciami foteli przeleciała wiązka czarnej mgły. Poczułam chłód gdy z cichym sykiem przemknęła tuż nad moją głową roztrzaskując szybę. Obsypały mnie kawałki szkła kalecząc głowę i zaplątując się we włosy. Usłyszałam czyjś wściekły wrzask a potem opętańczy śmiech. Możliwie jak najszybciej podniosłam się z ziemi.
- erre - w mojej ręce zmaterializował się sztylet a na plecach kołczan z łukiem. Problem w tym, że łuk jest trochę za duży jak na nasz autobusik. Rzuciłam sztyletem w kobietę, jednak ona w ostatniej chwili zdążyła się uchylić przed śmiercionośnym ostrzem.
- to Ate! -krzyknął Jason. No tak, w końcu ona jest boginiom iluzji (nie, nie chodzi o Pasitheę), błędu i zaślepienia. - uważajcie na tę mgłę!
I jak w zwolnionym tempie, autobus zaczął niebezpiecznie skręcać w lewo.
- Ewa!- wrzasnęłam w stronę córki Hermesa- idź do kabiny kierowcy i spróbuj zatrzymać to ustrojstwo!
Moja przyjaciółka przełknęła nerwowo ślinę po czym pobiegła do kabiny kierowcy. Autobus zjechał na pobocze i gwałtownie się zatrzymał. Razem z Jasonem z wrzaskiem natarliśmy na boginię. Ta była szybsza, z kocią gracją uskoczyła przed moim ciosem i wystrzeliła czary promień prosto w pierś mojego towarzysza.
- Uważaj! -krzyknęłam. Zbyt późno. Siła uderzenia odrzuciła syna Jupitera aż na przednią szybę przez którą wyleciał i upadł kilka metrów od maski autobusu.
- Jason! -wrzasnęłam. - wyprowadzić ich na dwór -krzyknęłam do szkieletów a te od razu wyniosły Leo i Percy'ego z autobusu. Skrzyżowałam miecz razem z Ate która jeszcze przed chwilą nie miała żadnej broni.
- tracisz czas herosku -warknęła- jesteście skazani na przegraną. Lepiej przyłączcie się do nas. No może bez syna Jupitera, on ma, jak to się mówi... specjalne traktowanie.
Bogini przez chwilę wybuchła ostrym, zimnym śmiechem.. Ta jedna chwila mi wystarczyła. Kopnęłam ją w pierś po czym korzystając z jej chwilowego zamroczenia wybiegłam z naszego autobusiku śmierci.
- weźcie Jasona i w nogi - wrzasnęłam do szkieletów które posłusznie wykonały rozkaz.
- tak, wszędzie byle dalej od tego autobusu -mruknęła Ewa z obrzydzeniem patrząc na nasz autobusik śmierci.
- czyli mamy teraz trzech nie przytomnych herosów i musimy ich bronić. Bosko. - powiedziałam. Wlokłyśmy się jeszcze przez jakiś czas gdy nagle zobaczyłam neonowy szyld z jakimś napisem (przeklęta dysleksja!) a obok napisu wymalowany kwiat lotosu.
- wchodzimy? -spytałam słabym głosem.
- wchodzimy. -usłyszałam równie słabą odpowiedź Ewy.
Jason
Oberwanie promieniem wariactwa zdecydowanie nie było na liście moich marzeń. Mimo to przez te jedną chwilę nie uwagi zostałem znokautowany. Zdążyłem zarejestrować tylko czarną wiązkę mknącą w moją stronę i Puff! Już jestem gdzie indziej niż byłem a konkretniej to w jakieś dolinie z dymiącymi zgliszczami.
Stałem na wzgórzu. I nagle dotarło do mnie. Te zgliszcza to Obóz Herosów. Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Gdzie nie gdzie widziałem ciała obozowiczów, a wśród nich obaj Hoodowie, Percy, Piper, Nyssa, Drew, Magda, Ewa i mnóstwo innych osób których nie zdążyłem poznać. Mijając pozostałości domków jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Domku pierwszego praktycznie nie było. Nie było żadnych zgliszczy, ruin, niczego co świadczyło by o tym, ze tu kiedyś stał domek dzieci Zeusa, mój domek. Doszedłem do wielkiego domu. Z powybijanych okien w niebo unosiły się strugi dymu a drugiego piętra w ogóle nie było. I nagle. Tak po prostu. Przeszywający ból głowy i klatki piersiowej. Upadłem na ziemię. Chciałem krzyczeć, wyć z bólu. Wszystko, byle by to ustało. Złapałem się rękami za głowę i jak przez mgłę usłyszałem cichy śmiech. Śmiech narastał. Było w nim coś niepokojącego. Coraz głośniej. Szalony śmiech tłukł mi się po głowie, rezonował po czaszce, teraz istniał tylko on i mój ból. W tej chwili oddał bym wszystko, byle ten śmiech ustał, byle ten wariat przestał się śmiać. I ból ustał, lecz nie śmiech. I nagle uświadomiłem sobie, że to ja się śmieje. Że ten wariacki śmiech jest mój własny. Przestań, przestań- powtarzałem sobie. I równie szybko jak się zaczęło, wszystko ustało. Teraz byłem tylko ja- obolały, szalony nastolatek leżący pośród dymiących zgliszczy. Jakaś nie widzialna siła chwyciła mnie za koszulę i siłą postawiła w pionie. Jęknąłem z bólu.
Nie ma już nic. Niema obozu. Nie ma półbogów. Nie ma już nic.
Szorstki głos zdawał się dochodzić ze wszystkich stron. Był jednocześnie wszędzie i nigdzie.
- Przestań!- krzyknąłem zakrywając uszy i zaciskając powieki.
Mnóstwo ich było. Nie został ani jeden. Nie ma już nic.
- Mówię ci, PRZESTAŃ! - ryknąłem na całe gardło. Z nieba zaczęły walić błyskawice roztrzaskując wszystko wokół mnie w drobny mak.
Nie ma już nic. Nie ma już nic.
Głos zaczął powtarzać to jak słowa piosenki. Zakryłem uszy dłońmi licząc, ze to coś da. Nic z tego. Wciąż słyszałem głos. I nagle wszystko ustało a ja ze zdumieniem stwierdziłem, ze kulę się na ziemi i zakrywam uszy rękami. A potem ciemność pochłonęła wszystko.
Stałem na wzgórzu. I nagle dotarło do mnie. Te zgliszcza to Obóz Herosów. Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Gdzie nie gdzie widziałem ciała obozowiczów, a wśród nich obaj Hoodowie, Percy, Piper, Nyssa, Drew, Magda, Ewa i mnóstwo innych osób których nie zdążyłem poznać. Mijając pozostałości domków jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Domku pierwszego praktycznie nie było. Nie było żadnych zgliszczy, ruin, niczego co świadczyło by o tym, ze tu kiedyś stał domek dzieci Zeusa, mój domek. Doszedłem do wielkiego domu. Z powybijanych okien w niebo unosiły się strugi dymu a drugiego piętra w ogóle nie było. I nagle. Tak po prostu. Przeszywający ból głowy i klatki piersiowej. Upadłem na ziemię. Chciałem krzyczeć, wyć z bólu. Wszystko, byle by to ustało. Złapałem się rękami za głowę i jak przez mgłę usłyszałem cichy śmiech. Śmiech narastał. Było w nim coś niepokojącego. Coraz głośniej. Szalony śmiech tłukł mi się po głowie, rezonował po czaszce, teraz istniał tylko on i mój ból. W tej chwili oddał bym wszystko, byle ten śmiech ustał, byle ten wariat przestał się śmiać. I ból ustał, lecz nie śmiech. I nagle uświadomiłem sobie, że to ja się śmieje. Że ten wariacki śmiech jest mój własny. Przestań, przestań- powtarzałem sobie. I równie szybko jak się zaczęło, wszystko ustało. Teraz byłem tylko ja- obolały, szalony nastolatek leżący pośród dymiących zgliszczy. Jakaś nie widzialna siła chwyciła mnie za koszulę i siłą postawiła w pionie. Jęknąłem z bólu.
Nie ma już nic. Niema obozu. Nie ma półbogów. Nie ma już nic.
Szorstki głos zdawał się dochodzić ze wszystkich stron. Był jednocześnie wszędzie i nigdzie.
- Przestań!- krzyknąłem zakrywając uszy i zaciskając powieki.
Mnóstwo ich było. Nie został ani jeden. Nie ma już nic.
- Mówię ci, PRZESTAŃ! - ryknąłem na całe gardło. Z nieba zaczęły walić błyskawice roztrzaskując wszystko wokół mnie w drobny mak.
Nie ma już nic. Nie ma już nic.
Głos zaczął powtarzać to jak słowa piosenki. Zakryłem uszy dłońmi licząc, ze to coś da. Nic z tego. Wciąż słyszałem głos. I nagle wszystko ustało a ja ze zdumieniem stwierdziłem, ze kulę się na ziemi i zakrywam uszy rękami. A potem ciemność pochłonęła wszystko.
Ewa
Weszliśmy do hotelu.
- dzięki bogom za klimatyzację -westchnęła Daria a ja w duchu się z nią zgadzałam. Podszedł do nas wesoły dwudziestolatek w zielonym uniformie roboczym.
- witajcie! Jestem Scott, to klucz do waszego pokoju- mówiąc to wcisnął mi w ręce zieloną kartę i z uśmiechem kontynuował- macie nie ograniczony budżet więc nie wahajcie się wydawać pieniądze. Wasz pokój to 594 na 3 piętrze. Miłej zabawy życzę.
Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia. W końcu odezwała się Daria.
- On chyba wziął nas za dzieci jakiegoś milionera.
- A czy to ważne? Idziemy.
Weszliśmy do dużej windy, z panelem kontrolek z cyframi od zera do piętnastu i lustrami z każdej strony. Córka Hadesa wcisnęła mosiężną jedynkę.
- Tu jest coraz dziwniej- mruknęła. Po chwili wysiadłyśmy na zewnątrz i zaczęły się poszukiwania pokoju.
- Hej, ty! - Krzyknęłam do jakiegoś blondyna- pokój 594, wiesz gdzie jest?
- dzięki bogom za klimatyzację -westchnęła Daria a ja w duchu się z nią zgadzałam. Podszedł do nas wesoły dwudziestolatek w zielonym uniformie roboczym.
- witajcie! Jestem Scott, to klucz do waszego pokoju- mówiąc to wcisnął mi w ręce zieloną kartę i z uśmiechem kontynuował- macie nie ograniczony budżet więc nie wahajcie się wydawać pieniądze. Wasz pokój to 594 na 3 piętrze. Miłej zabawy życzę.
Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia. W końcu odezwała się Daria.
- On chyba wziął nas za dzieci jakiegoś milionera.
- A czy to ważne? Idziemy.
Weszliśmy do dużej windy, z panelem kontrolek z cyframi od zera do piętnastu i lustrami z każdej strony. Córka Hadesa wcisnęła mosiężną jedynkę.
- Tu jest coraz dziwniej- mruknęła. Po chwili wysiadłyśmy na zewnątrz i zaczęły się poszukiwania pokoju.
- Hej, ty! - Krzyknęłam do jakiegoś blondyna- pokój 594, wiesz gdzie jest?
- tak, zaprowadzić was?
- przydało by się- mruknęłam. W kilka minut doszliśmy do dużych drzwi wykonanych z ciemnego drewna, z mosiężną cyfrą 594. Chłopak natychmiast odbiegł, pewnie nie chcąc mieć z nami nic wspólnego.
- przyjemny -mruknęła Daria po czym pchnęła drzwi. Gdy tylko weszłyśmy do środka naszym oczom ukazał się ogromny pokój z przeszkloną ścianą i widokiem na taras z którego wychodził widok na panoramę miasta.
- połóżcie ich na kanapie i sio mi z tond! -warknęła córka Hadesa do szkieletów które natychmiast jej posłuchały.
- jak myślisz co im jest? -spytałam.
- szczerze to mam pewne przypuszczenie ale Bogowie, obym się myliła. Teraz wybacz ale muszę skontaktować się z kilkoma osobami. Możesz ogarnąć jakąś wodę utlenioną, bandaż, czekoladę i coś przeciwgorączkowego?
- no problem. A po co Ci to?
- tych tam -wskazała ręką na chłopaków których szkielety zostawiły na kanapie w dość dwuznacznej pozycji- trzeba będzie połatać, szczególnie Grace'a.
*Magda*
- przepraszam- wyjąkałam czerwieniąc się jak piwonia. Właśnie wpadłam na brata Darii.
- spoko -burknął po czym otrzepał się z ziemi i poszedł w swoją stronę. Zabawne jak bardzo podobni są. Jedyną różnicą jest to, że ona ma zielone oczy, on czarne. Kurde, wciąż nie mogę uwierzyć w to, że mam brata! skierowałam się do jedynki, potrzebna mi chwila spokoju. Tak w ogóle to ten Obóz jest super, szkoda tylko, że na razie mieszkam sama. Cóż, jak wróci Jason to może ten domek stanie się choć trochę przyjemniejszy, bo jak na razie jest on straszniejszy od trzynastki. Szczególnie ten posąg Zeusa... Rzuciłam się na łóżko z ciężkim westchnieniem i po chwili już odpływałam w słodkie objęcia snu.
Byłam w starej szkole. Nie, to moje stare gimnazjum. Stałam na pustym korytarzu ze złowieszczo błyskającymi lampami które dawały nikle światło. Nagle okno po mojej prawej stronie otworzyło się z hukiem i wleciał przez nie zimny podmuch wiatru.
- echem - usłyszałam chrząknięcie za sobą. Powoli odwróciłam się w tamtą stronę i nie macie pojęcia jaką ulgę poczułam na widok Darii. -słuchaj, stęskniłam się i ty pewnie też ale nie mam wiele czasu, z trudem przywołałam tę wizję.
- to ty to zrobiłaś?- wyjąkałam.
- oczywiście że ja!- Przez chwilę obraz Darii zafalował a jej głos stał się przytłumiony, lecz po chwili wszystko wróciło do normy.- nauczyłam się tego i owego od Grace'a i brata. Słuchaj, mamy problemy. zaatakowała nas Ate i...
Obraz zafalował po czym znalazłam się nad jakąś ciemną przepaścią. Skrawka przepaści trzymał się Jason a jeszcze niżej jego ręki trzymała się Daria. Na twarzach obojga malował się strach i desperacja. I znów sen się zmienił. Zobaczyłam Nica di Angelo przykutego do jakieś ściany a nad nim cienistą postać, szepczącą:
- albo zwycięstwo albo cień.
* * * * * * * * *
Magda, za to że mnie tak popędzałaś dostałaś okrojoną wersję rozdziału. Miłego czytania. PS Wisisz mi czekoladę!
~Shadow
- przyjemny -mruknęła Daria po czym pchnęła drzwi. Gdy tylko weszłyśmy do środka naszym oczom ukazał się ogromny pokój z przeszkloną ścianą i widokiem na taras z którego wychodził widok na panoramę miasta.
- połóżcie ich na kanapie i sio mi z tond! -warknęła córka Hadesa do szkieletów które natychmiast jej posłuchały.
- jak myślisz co im jest? -spytałam.
- szczerze to mam pewne przypuszczenie ale Bogowie, obym się myliła. Teraz wybacz ale muszę skontaktować się z kilkoma osobami. Możesz ogarnąć jakąś wodę utlenioną, bandaż, czekoladę i coś przeciwgorączkowego?
- no problem. A po co Ci to?
- tych tam -wskazała ręką na chłopaków których szkielety zostawiły na kanapie w dość dwuznacznej pozycji- trzeba będzie połatać, szczególnie Grace'a.
*Magda*
- przepraszam- wyjąkałam czerwieniąc się jak piwonia. Właśnie wpadłam na brata Darii.
- spoko -burknął po czym otrzepał się z ziemi i poszedł w swoją stronę. Zabawne jak bardzo podobni są. Jedyną różnicą jest to, że ona ma zielone oczy, on czarne. Kurde, wciąż nie mogę uwierzyć w to, że mam brata! skierowałam się do jedynki, potrzebna mi chwila spokoju. Tak w ogóle to ten Obóz jest super, szkoda tylko, że na razie mieszkam sama. Cóż, jak wróci Jason to może ten domek stanie się choć trochę przyjemniejszy, bo jak na razie jest on straszniejszy od trzynastki. Szczególnie ten posąg Zeusa... Rzuciłam się na łóżko z ciężkim westchnieniem i po chwili już odpływałam w słodkie objęcia snu.
Byłam w starej szkole. Nie, to moje stare gimnazjum. Stałam na pustym korytarzu ze złowieszczo błyskającymi lampami które dawały nikle światło. Nagle okno po mojej prawej stronie otworzyło się z hukiem i wleciał przez nie zimny podmuch wiatru.
- echem - usłyszałam chrząknięcie za sobą. Powoli odwróciłam się w tamtą stronę i nie macie pojęcia jaką ulgę poczułam na widok Darii. -słuchaj, stęskniłam się i ty pewnie też ale nie mam wiele czasu, z trudem przywołałam tę wizję.
- to ty to zrobiłaś?- wyjąkałam.
- oczywiście że ja!- Przez chwilę obraz Darii zafalował a jej głos stał się przytłumiony, lecz po chwili wszystko wróciło do normy.- nauczyłam się tego i owego od Grace'a i brata. Słuchaj, mamy problemy. zaatakowała nas Ate i...
Obraz zafalował po czym znalazłam się nad jakąś ciemną przepaścią. Skrawka przepaści trzymał się Jason a jeszcze niżej jego ręki trzymała się Daria. Na twarzach obojga malował się strach i desperacja. I znów sen się zmienił. Zobaczyłam Nica di Angelo przykutego do jakieś ściany a nad nim cienistą postać, szepczącą:
- albo zwycięstwo albo cień.
* * * * * * * * *
Magda, za to że mnie tak popędzałaś dostałaś okrojoną wersję rozdziału. Miłego czytania. PS Wisisz mi czekoladę!
~Shadow
I tak nie dam ci czekolady. A teraz idź pisać dalej
OdpowiedzUsuńNie przysięgałam na styks więc nie muszę
Usuń