niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 4 Hej-cho, hej-cho, na misję by się szło

Daria

Stałam jak głupia patrząc na wszystkich i na każdego z osobna. W końcu odezwał się Chejron.
- Dobrze, nie będę udawał, że to wszystko mnie nie niepokoi. Nie będę też was oszukiwał. zgodnie z przepowiednią wyślemy misję, musimy wysłać misję.Pytanie tylko kto na nią wyruszy.
- Ja! -wyrwała sie Annabeth.
- Chejron pokręcił głową.
- Annabeth, jesteś świetnym herosem, jednak w przepowiedni nie ma o tobie mowy, musimy -umilkł gdyż wokół Rachel zaczęła kłębić się zielona mgła. Przemówiła odległym głosem, jak by stała na drugim końcu tunelu i krzyczała do nas.
Ratować zagubionych mają za zadanie
Dwoje nowych i troje starych przed zadaniem stanie
Zdrady doświadczą przyjaciela zaufanego
Najbardziej zaboli ona morskookiego
Przez pół świata przeprawę podjąć muszą
By wroga zatrzymać ze paczoną duszą
Dwoje z nich zaginie, jednego nie odnajdą
Prze...- Rachel przerwała. Zielona mgła opadła, a Rachel osunęła się w ręce Perciego.
- Herosi- odchrząknął Chejron- zdaje się, że właśnie otrzymaliśmy trzecią wielką przepowiednię. Najpierw proponuję zając się przepowiednią otrzymaną od Hadesa. Grupowi, proszę udać się do sali narad.


Nico

Poszedłem na tą całą naradę. A no i miło było się dowiedzieć że mam siostrę. Ciekawe czego jeszcze nie wiem. Z wyglądu jest nawet podobna do mnie czy do taty. Jest w miarę wysoka, lepiej niż ja zbudowana i ma dwukolorowe włosy. Na górze są bardzo ciemno brązowe i stopniowo jaśnieją. Ostatecznie jej końcówki są rude. Szczerze mówiąc nawet fajnie to wygląda, szczególnie, że jej włosy sięgają do pasa. Duże, zielone oczy. Przypominają trochę tę Roszpunkę z bajki "Zaplątani". Wiem, że to dziwnie brzmi ale są tak samo duże, zielone i przeszywające. No, może i mają coś z Chione. Czasem gdy patrzy na innych są lodowate i obojętne. No i mają trochę tego fanatycznego błysku odziedziczonego po ojcu. Niespiesznym krokiem podszedłem do mojej nowej siostry.
- Nico. Twój brat.
- Daria. Chyba twoja siostra. Pozwolisz, że nie podam ci ręki? Nie bardzo lubię jak mnie ktoś dotyka.
- jasne. -zdziwiło mnie to. Normalnie wszyscy podają mi rękę, czasem nawet jakiś zbłąkany ludź chce mnie przytulić.
- ty jesteś naszym grupowym?
- tak, chcesz iść ze mną na to zebranie?
- chyba nie mogę- mruknęła nie pewnie- muszę iść i obgadać wszystko z Ewą i Magdą. Widzimy się później.
I tyle ją widzieli. Powlokłem się do sali narad. Byli tam już Hoodowie, Annabeth, Percy i no ogólnie wszyscy. Stanąłem przy ścianie, w cieniu. Oparłem się o nią plecami gotowy na wykład Chejrona. Sam centaur przybył pięć minut po mnie.
- Dobrze, zastanówmy się, kto powinien pójść na misję.
Pięcioro na pomoc prawdzie wyruszy
Na rozstaju dróg staną w blasku złej duszy
Los już ma z góry syn nieba przesądzony
Upadnie i zostanie w ciemności strącony
Podziemie, niebo, woda, złodziej i kowal
Muszą zadecydować czy zdjąć strachu woal
Zaufać muszą tej, co z zimna się wywodzi
By prawdę poznał los co wydarzeniom przewodzi
Coś mi tu nie pasuje. Mowa jest o sześciu herosach, a przepowiednia oświadcza, że wyruszy ich pięcioro. Czy ktoś ma jakiś olśniewający pomysł?
- ja. -odezwała się Annabeth.- Może pięcioro herosów ma wyruszyć, a szósty do nich dojdzie. 
Chejron pokiwał głową.
- być może masz rację. W takim razie kogo wyślemy?
Znów odezwała się Annabeth. Nie lubię jej . Zbyt się wymądrza.
- kowal to Leo, to oczywiste. Tak samo jak niebo i woda. To muszą być Jason i Percy.Ze złodziejem i Podziemiem może być kłopot. Jest dwoje dzieci Hadesa. Myślę, że powinna wyruszyć ta nowa, jak jej tam -Annabeth zamknęła oczy i zaczęła pstrykać palcami -Daria! - gdy zobaczyła zdziwione spojrzenia reszty dodała- no bo jest ta zwrotka: Zaufać muszą tej co z zimna się wywodzi, a jak wszyscy wiemy Chione jest jej przodkiem. 
Teraz po sali przeszły pomruki aprobaty.
- Czyli wyruszają Daria, Percy, Jason, Leo i jedna osoba od Hermesa. -spytałem. Jeśli myślicie, że chciał bym jechać na jakąkolwiek misję to się mylicie. Nagle Rachel znów otoczyła zielona mgła i przemówiła głosem podejrzanie przypominający głos Apolla:
- Na bogów Olimpijskich ale wy jesteście niedomyślni! Musi jechać ta nowa od Hermesa!
Po czym Rachel zemdlała. Hurra, czyli znamy już pełen skład.
Poszedłem do trzynastki. Zastałem tam moją siostrę rozpakowującą rzeczy. 
- Hej, jak było?- spytała.
- nuuudy. A, i jutro jedziesz na misję.
- ee, a na takiej dajmy na to misji co się robi? -spytała a ja mógł bym być pewien, że na jej policzki wstąpił rumieniec.Uśmiechnąłem się pod nosem.
- zabijasz potwory i ratujesz boginię.
- pfff -prychnęła- pestka. 
Oboje się zaśmialiśmy.Chwila, ja się śmieję? Chyba powinienem iść do Willa Stolace'a żeby mnie przebadał.
- Nico- zwróciła się do mnie.- Poszedł byś ze mną potrenować?
Spojrzałem jej w oczy. Już nie były zimne i obojętne. Teraz wpatrywały się we mnie z niemą prośbą.
- ok. Czemu nie. Przyda ci się trochę fechtunku (dla Ewki wyjaśniam słowo, żebyś po słownikach nie musiała szukać XD fechtunek= zaprawa do walki dop. autorki) . Wyszliśmy na chłodne, nocne powietrze. Poprowadziłem ją w stronę areny. Przez chwilę walczyliśmy na miecze, potem ona postrzelała z łuku. Szło jej całkiem nie źle. 
- a nauczysz mnie używać mocy? -spytała, niemal szeptem.
- do tego potrzebna jest praktyka. Przeniosłaś się kiedyś cieniem? To jak teleportacja.
- Raz. Na koszykówce .A ty?
Zaśmiałem się.
- dużo razy. 
- czyli mnie nauczysz?
- nie potrafię, za to mogę dać ci radę: skup się na jednym miejscu do którego chciała byś trafić. 
- Dzięki, a Chione ma jakieś fajne moce?
- co, aż tak kręcą cie te nadprzyrodzone zdolności?
- wiesz, jak zobaczyłam że Grace lata, Percy ma hydrokinezę a dzieciaki od Hekate bawią się w Houdinich to zaczęło mnie to korcić.
- nigdy nie spotkałem sie z potomkiem Chione więc pojęcia nie mam o mocach jej krewnych. Nie martw się, pewnie lód. Może -zamilkłem- wyobraź sobie, że coś zamrażasz?
- ok, spróbuję, będę celować w manekina.
Czekałem. Po kilku minutach jęknęła z frustracją.
- to nic nie daje!
- bez nerwów! Złość piękności szkodzi. Może skup się na jakimś negatywnym wydarzeniu. Mnie to pomaga.
- dobra, spróbuję. 
Zamknęła oczy. I nagle podłoga zaczęła pokrywać się szronem. Powoli, miarowo. Moja sistra otworzyła oczy.
- Nico, udało się! -krzyknęła. Widząc, ze połowa sali zamarzła krzyknąłem:
- Brawo! A teraz stop, idziemy spać.
- ok. - znów skupiła się. I nic to nie dało. Sala coraz szybciej zaczęła zamarzać. - zatrzymaj to!
- próbuję! 
I jak na zawołanie wszystko ustało.

Daria


Co ja kurwa jestem Elsa z "Krainy Lodu" ?! Tsaaa. 

- wiesz co, -odezwał sie Nico- może lepiej będzie jeśli skupisz się na Hadesowych zdolnościach.
- dobra, w tym wypadku masz rację. -mruknęłam- chodź, na dziś mam dość ćwiczeń.
Czyli jutro trzeba będzie iść na te pieprzoną misję z tym podwójnie pieprzonym Jasonem Grace'm! Bogowie, miejcie mnie w opiece.

                                                                        * * * * * * * *  * * * * * 

Ewa, masz dedyka. Happy birthday! wszystkiego naj, dużo Elthory, ludzi do okradania ty mój Hermesowcu i prezentów. 




środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 3 Syn Jupitera numero uno

Przez ten tydzień zdążyłam się już przyzwyczaić do ciągłych wybuchów, kłótni i wszechobecnego rozgardiaszu panującego w Obozie. Z obozowiczami dogadywałam się znośnie, szczególną nienawiścią (nie wiem czemu, może to przez ten eksplodujący garnek?, dłuższa historia) darzył mnie domek Aresa. Nie wiem czemu... Kolejną nie wiadomą było to, ze ten cały Grace łazi za mną jak cień. Zupełnie jak by miał wyrzuty sumienia za tamten wypadek. I dobrze mu tak! Nie, to nie moja wina że sprzedałam mu kopa!  A, no i Magda i Travis są razem, przez co Travis nie ma czasu dla Connora a Magda dla nas więc zgodnie ustaliliśmy, że ja, Connor i Ewka będziemy trzymać się razem.
- hej, idziemy do lasu ubić potwora? -spytała ewidentnie znudzona Ewka. Mieliśmy mieć teraz warsztaty a ja jakoś nie mam ochoty na przekomarzanie się z Leo, nie to że go nie lubię. Ale budowanie idzie mi delikatnie mówiąc "źle", wystarczy przypomnieć sobie tę wtorkową sytuację z wybuchającym garnkiem.
- możemy iść. -wzruszyłam ramionami.
- potwora ubić, potwora ubić -zaczął nucić Connor.
Od razu z pawilonu jadalnego (mieliśmy akurat śniadanie) poszliśmy do lasu jako, że każdy szanujący się heros dwudziestego pierwszego wieku nosi przy sobie broń.
- a wiecie, co...- zagadnął brat Ewy.
- nie, nie wiemy ale się dowiemy jeśli nas oświecisz.- wtrąciłam.
- no więc Rzymianie przyjeżdżają!
- super.- Ewa wyszczerzyła zęby jak w reklamie płynu do płukania ust.
- ta-dam! I jesteśmy w lesie. To co, czego szukamy?
- bo ja wiem, potwora?
-idiota- mruknęłam, po czym zdzieliłam Connora w tył głowy.
- zołza.
- głupek.
- zrzęda.
- debil.
- stop! Mieliśmy szukać potwora a nie obrzucać się wyzwiskami! -wrzasnęła Ewka- jesteście jak stare, dobre małżeństwo, nie po to tu kurwa przyszłam, żeby kurwa żadnego jebanego potwora nie znaleźć i na dokładkę wysłuchiwać waszego podwójnie jebanego gadania!
We trójkę wybuchnęliśmy śmiechem. Łaziliśmy tak jeszcze przez chwilę po czym zaczęło się robić ciemno. Ta nasza "chwila" trwała cztery godziny.
- wracamy?
- idźcie, ja jeszcze chwilę poganiam potwory. -mruknęłam.
- jak chcesz.
We dwójkę odeszli, kłócąc się co komu zabrać a ja zagłębiłam się w las. Gdy tak szłam znudzona, coś złapało mnie za ramię i pociągnęło w las. Sypiąc potokiem przekleństw machałam mieczem- na próżno, owe coś wlokło mnie po ziemi. I znów niespodzianka- wszystko ustało. Poczułam, że wznoszę się w górę. Super, umarłam. Nie, nie, chwila... podziemie jest w drugą stronę. Fuck Logick. Otworzyłam oczy, a mój wzrok padł na szczerzącego zęby Jasona Grace'a. Powoli spojrzałam w dół- byliśmy ze sto metrów nad ziemią. Zaczęłam wierzgać i machać rozpaczliwie rękami.
- Grace! Masz mnie puścić!
- Na pewno?
- Tak! Nie! Pieprz się!
- to ja cię ratuje od cyklopa a ty nawet cześć mi nie powiesz? -spytał wyraźnie rozbawiony.
- Cześć. Zadowolony? -warknęłam.
- nie bardzo.
Posadził mnie na czubku jakieś kurewsko wielkiej sosny a sam "zawisł" obok. Niczym miś koala przywarłam do chybotliwego czubka drzewa
- Ty- obrzuciłam go wyzwiskami jakich nie należy powtarzać na co on się tylko uśmiechnął- ... synu Jupitera, Zeusa czy kogo tam chcesz! Masz mnie zdjąć!
Nie patrz w dół, nie patrz w dół zacnie pomocne, szczególnie jeśli się ma lęk wysokości!
- najpierw mi powiesz.
- co ja do jasnego Apolla mam ci powiedzieć?!- wywrzaskując to rozpaczliwie próbowałam zachować równowagę na chyboczącym czubku sosny.
- jak to co?- teraz to on był zdziwiony- czemu mnie tak nienawidzisz?
- bo jesteś dupkiem, bo pobrudziłeś mi glana, bo jesteś zbyt przystojny, bo...- umilkłam a syn Jupitera Numero uno wyszczerzył zęby jak ten pieprzony Edward z tego pieprzonego Zmierzchu!
- wiedziałem, ze mnie lubisz!
Teraz zrobiłam zapewne najgłupszą rzecz w moim życiu, a mianowicie puściłam się jedną ręką drzewa i pokazałam mu środkowego palca z miną "Ja.Zabiję.Cię." Szybko tego pożałowałam bo straciłam równowagę i zaczęłam spadać. Chyba napiszę nekrolog. "Daria, lat czternaście. Zmarła osiemnastego grudnia. Cały swój dobytek każe rozdzielić pomiędzy Connora, Madzię i Ewę a pewnemu synowi Jupitera (czyt. Jasonowi Grace'owi) każe wymierzyć porządnego kopa jej glanem" W połowie lotu SS Podziemie poczułam, ze ktoś mnie łapie w pasie a moja odległość od ziemi szybko się zwiększa.
- postaw mnie do jasnej cholery!
- najpierw przekonam cię do siebie.
- powodzenia.
Zrezygnowana zamknęłam oczy i przestałam się wyrywać. Kilka minut później poczułam twardy grunt pod nogami. Dzięki niech będą Bogom! Rozejrzałam się po czym ponownie jęknęłam. Byłam na dachu jedynki który wznosił się jakieś szesnaście metrów nad ziemią.
- co, masz lęk wysokości?
- Ameryki to ty nie odkryłeś.
- ok, spójrz w niebo.
- wow. Chmurki i ciemne niebo. Szacun. Mogę już sobie iść?
- jeszcze nie. -machnął ręką a na niebie ukazały się setki rozmigotanych gwiazd. Siedziałam na tym dachu gapiąc się na nie z niemym podziwem. Tylu gwiazd nie widziałam nigdy.- i co, opadła troszkę szczęka?
- śnisz.
- ale już mnie lubisz? -spytał z nadzieją. Ta rozwalająca szczerość mnie dobija.
- ok, gwiazdy mi się podobają, co nie zmienia faktu, że jesteś dupkiem.
Zaśmiał się cicho. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu po czym Jason pomógł mi zejść na ziemię.
- Do zobaczenia- mruknął. - nie miło było się z tobą spotkać.
- cała nie przyjemność po mojej stronie.
- czy pozwolisz mi się odprowadzić? -czy mówiłam już jakim on jest jebanym dżentelmenem?
- spadaj zanim znów przejdę do stanu otwartej wrogości.
- uznaję to za "tak".
Chcąc lub nie poszedł za mną podprowadził mnie pod jedenastkę.
- pieprzony harcerz herosów numer jeden -mruknęłam po czym rzuciłam się łóżko Ewy (gdy została uznana dostała łóżko).
- gdzie ty byłaś? -spytała.
- jak bym ci powiedziała to i tak byś nie uwierzyła.
- a tak z innej beczki, gdzie jest Magda?
- tu jestem! A teraz wyjdziemy we trzy na dwór i opowiesz co to takiego porabiałaś.
Z miną skazańca powlokłam się z nimi przed domek i opowiedziałam im wszystko od momentu rozstania się Ewą i Condziem aż do przyjścia do domku.
- no, to ładna historia- posumowała Ewa. -a Magda, jak tam z tobą i Travisem?
Madzia zaczerwieniła się aż po końcówki włosów, po czym zaczęła opowiadać o spacerach.
- hej, dziewczyny. -drzwi się uchyliły a ze szpary w nich wychynęła głowa Condzia. -zaraz jest ognisko.
- A trochę jaśniej. -mruknęła Ewa.
- Modelki od Apollina śpiewają, a reszta obżera się piankami. Pasuje?
- może być. Jak pianki to zawsze, choczaj brat. -Ewa wzięła go pod ramię po czym oboje przystawili sobie palec wskazujący do górnej wargi niczym szlachecki wąs. Bo szlachta nie pracuje, szlachta obżera się piankami do utraty przytomności i zębów... W końcu (jakieś pół godziny po rozpoczęciu) dotarliśmy na miejsce. Dzieciaki Apollina brzdąkały na tych swoich gitarach a Ewa, Travis i Connor "pożyczyli" dwie duże paczki pianek, dzięki czemu niczego nam nie brakowało.
W pewnej chwili podszedł do nas Percy.
- hej- zagadnął- wciąż nie uznane?
- w dalszym ciągu. A tak przy okazji, czyim ty jesteś synem?
- Posejdona.
- Wow. Też bym tak chciała.
Percy się zaśmiał.
- no nie wiem...
- a ja wiem.
W tej samej chwili ktoś mnie popchnął w plecy. Odruchowo odwróciłam się w tamtą stronę z żądzą mordu na twarzy. Okazało się, że to jakaś nieznajoma brunetka. Rzuciłam w nią pianką.
- hej, co robisz leszczu?!- wydarła się.
- co ja robię?! Co ty robisz?!
- ja? Oddycham, chodzę...
- wow, długo zajęło ci wymyślenie tej riposty?
- a tak w ogóle to nie obrzuca się prawie porządnych ludzi piankami? Serio, myślałaś że przestraszysz mnie kawałkiem pianki?
- Ta pianka jest jak czołg ruski! Opancerzona i gotowa do ostatniej salwy kamikadze!
- ok, osoba która atakuje ludzi piankami musi być świrnięta. Rhan, Rhan jestem!
- Daria.
Podałyśmy sobie ręce, a ja miałam wrażenie, że moja zaraz odpadnie.
- jestem córką Aresa! -wrzasnęła. - a...
Nie dokończyła. Wszyscy zamarli gdy nad głową Magdy zaświeciła się złota błyskawica. Obozowicze padli przed nią na kolana.
- Witaj Magdo, córko Zeusa.
Jeżeli ktoś pomyślał, że to koniec niespodzianek to się pomylił. W tej samej chwili ognisko zgasło, a z cienia wyłonił się przerażający mężczyzna. Kruczoczarne włosy, blada cera, cienie pod oczami i szaleńczy błysk w oku. Chejron przyklękł a reszta herosów poszła w jego ślady. Rozległ się cichy pomruk Hades.
- Przynajmniej w dzisiejszych czasach śmiertelnicy okazują Bogom minimum szacunku -mruknął- nie przyszedłem tu żeby patrzeć jak się kłaniacie! Do rzeczy. Ponieważ wasza wyrocznia- wskazał na Rachel Elizabet Dare- nie działa, to ja ogłaszam misję. Macie znaleźć Boginię Astraję, a ona powie wam resztę. Była jakaś przepowiednia ale ją zapomniałem więc... A zresztą niech wam będzie.
Pięcioro na pomoc prawdzie wyruszy
Na rozstaju dróg staną w blasku złej duszy
Los już ma z góry syn nieba przesądzony
Upadnie i zostanie w ciemności strącony
Podziemie, niebo, woda, złodziej i kowal
Muszą zadecydować czy zdjąć strachu woal
Zaufać muszą tej, co z zimna się wywodzi
By prawdę poznał los co wydarzeniom przewodzi
A, i tak przy okazji. Wpadłem tu, żeby uznać Darię.
Po czym rozpłynął się w powietrzu a ja stałam jak sparaliżowana. I znów obozowicze uklękli, tyle że przede mną.
- witaj Dario, córko Hadesa. - nad moją głową rozbłysł dziwmy symbol. Czarny znak, według mnie przypominający baletnice, a za nim, jak by przygaszony błyszczał płatek śniegu. - potomkini Chione.
WTF? Ja mam być dzieckiem Hadesa, i do tego jeszcze potomkinią bogini śniegu? Ok... Czyli to jakaś ukryta kamera...

                                                                  * * * * * * * * * * *

Imperio. Tak, tak wiem. Rozdział do dupy albo jeszcze gorzej. Taki bez ładu i składu.


sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 2 Magda, czy ja o czymś nie wiem?

                                             Madzia, masz dedyka za trucie mi dupy przez cały dzień!
                                                                      * * * * * * *
Obudziłam się o szóstej trzydzieści. Nienawidzę wstawać, pomyślałam. Nienawidzę również: poniedziałków, wtorków, miętówek, lukrecji, psów i natrętnych ludzi. Poczułam jak coś ciepłego z cichym plaskiem paca mnie po twarzy. Ze złością zerknęłam na to "coś". Ową rzeczą była zwisająca z łóżka na de mną ręka Connora, który mruczał coś na kształt "Jam jest Jack Sparrow, wyskakuj z ciastek". Ok, nie będę wnikać co mu się śni. Po cichu wstałam, wzięłam swój plecak i poszłam się ubrać do łazienki. Padło na pierwszy lepszy podkoszulek i jakieś rurki. No i oczywiście moje ukochane 14-to dziurkowe  glany. Umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Wzięłam swój nowy miecz i podkradłam się z nim do Connora. Już miałam do dźgnąć (nie, no co wy nie jestem mordercą! Chciałam go tak ukłuć dla zabawy) gdy przy sąsiednim łóżku zobaczyłam... Magdę. Leżała wtulona w Travisa a jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało bo sam przytulał ją dość mocno.
-Mavis, fuj.- mruknęłam dość cicho by nikt mnie nie usłyszał, po czym wyszłam na świrze powietrze. Wyszłam przed domek z zamiarem posiedzenia na werandzie, ewentualnie przejścia się po obozie. Zdecydowałam się na to drugie. Idąc oglądałam swój miecz, gdy poczułam uderzenie, silny ból głowy i że mój glan w coś trafia.
- Auć!- krzyknęłam.
- Aua! Masz mocne buty!
Spojrzałam w górę. A to kogo zobaczyłam nie napawało mnie optymizmem. Facet miał może piętnaście lat. Opalony, krótkie, blond włosy z podniesioną grzywką i przeszywające, niebieskie oczy. Był wysoki i no... idealny. Dosłownie. Przynajmniej z wyglądu. No był by idealny, gdy by nie to, że na policzku miał czerwony ślad, zapewne po bliskim spotkaniu z moim glanem. Czy mówiłam już jak bardzo kocham te buty? Wyciągnął do mnie rękę a ja jej nie przyjęłam i wstałam o własnych siłach.
- wiem.
-Jestem Jason Grace, syn Jupitera. Tak w ogóle to przepraszam że na ciebie wpadłem. -cholera, nie dość że przystojny to jeszcze dżentelmen!
- Jupitera? -spytałam, zapominając na chwilę o mojej złości- ale Jupiter jest rzymski. Z tego co wiem, to jesteśmy w Greckim obozie.
- no tak, ale ja jestem z Rzymskiego obozu.
- super. -mruknęłam. Odwróciłam się i już miałam odejść gdy usłyszałam jego głos.
- A ty? Jesteś nowa, prawda? Nie widziałem Cię tu...
- taaak, jestem nowa.
- a zdradzisz mi jak się nazywasz?
- Daria. Nie określona.
-a nazwisko?
- nie musisz znać.
- ale nalegam.
- niech ci wystarczy imię, ewentualnie możesz mi mówić Shadow.
- to ja wolę Daria. Z kąd masz ten miecz? -wskazał na mój nowy nabytek.
- niech cię to nie interesuje i obyśmy się więcej nie spotkali.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo po czym odszedł. Zaraz, gdzie ja jestem? Gdzie jest domek Hermesa? Z zaciśniętymi zębami zawołałam.
- Grace! Pomożesz mi znaleźć domek Hermesa?!
Odwrócił się z szerokim uśmiechem.
- jasne, chodź tędy.
Szliśmy w milczeniu. Po kilku minutach, które ciągnęły się jak godziny doszliśmy do jedenastki.
- dzięki- wybąkałam.
- nie ma za co. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
- a jak wręcz przeciwnie.- on się uśmiechnął a ja weszłam do domku. Okazało się, że wszyscy już wstali.
- hej Daruś, idziemy na śniadanie. A tak w ogóle to gdzie byłaś? -po słowie "Daruś" nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć z kim mam, przyjemność rozmawiać.
- byłam się przejść po czym kopnęłam jakiegoś dupka w twarz.
Zaśmiał się, po czym razem wyszliśmy bo jak się okazało Ewa i Madzia poszły już z Travisem.
- a kim był owy dupek?
- aa, jakiś syn Jupitera...
- Jason Grace?! Kopnęłaś Jasona Grace'a?!
- no, chyba tak.
Zgiął się ze śmiechu.
- Piper cię zabije!
- Piper?
- jego dziewczyna. Jeśli cię nie zabije to przyśle ci kwiaty!
Pod czas gdy Connor wciąż się zaśmiewał, usiedliśmy przy stole Hermesa. Odszukałam wzrokiem Madzię i Ewę. Pierwszej posłałam złośliwe spojrzenie a drugą zmiażdżyłam wzrokiem za to, że na mnie nie poczekała.
- yyy, Connor. Jak my mamy zamówić to śniadanie?
- musisz pomyśleć czego chcesz do jedzenia i do picia. Byle bez alkoholowe.
Tosty i sok wiśniowy. Na moim talerzu pojawił się tost a w szklance czerwony napój. Po jedzeniu Chejron wstał i uciszył obozowiczów.
-Herosi, chciałem powitać trzy nowe obozowiczki: Ewę Czyżewską, Magdę Kasińską i Darię, wszystkie są nie...
Nie dokończył. Nad głową Ewki rozbłysł pomarańczowy kaduceusz. Chejron ukłonił się Ewce (która swoją drogą miała ciekawą minę). Ewa zamarła z ręką w portwelu Travisa.
- Ewo Czyżewska, córko Hermesa, witamy Cię.

                                           * * * * * * * *
- Connor, jesteś idiotą!
- ale fajnym idiotą!
- owszem, co nie zmienia stwierdzonego wcześniej faktu!
Darłam się na cały głos. Zapytacie pewnie dla czego? Cóż, gdy domek Hermesa miał ściankę do wspinaczki (taka duża, skała plująca lawą i trzęsąca się cały czas) Connor "przypadkiem" połaskotał mnie pod szyją w konsenkwencji czego spadłam z wysokości pięciu metrów.
- jakie mamy teraz zajęcia?
- szermierkę z Hefajstosem.
- z tym Bogiem?
Zachichotał.
- nie cioto -przez te kilka godzi od których się znamy cały czas obrzucamy się na zmianę wyzwiskami, nie żeby mi to przeszkadzało.- z domkiem Hefajstosa, z jego dziećmi.
- a dużo ich?
- ośmioro.
- to dużo. Ej, Magdaa- zwróciłam się do przyjaciółki celowo przeciągając ostatnią literę- a co ty robiłaś w łóżku Travisa?
Nie wiem kto był czerwieńszy: Magda czy Travis który przypadkiem wszystko usłyszał.
- no bo ja...
- czyli wychodzę na godzinę a ty już pakujesz się komuś do łóżka? -zapytałam z drwiącym uśmieszkiem.
- nie twoja sprawa!
- no, chyba jednak moja.
- no bo kurdę koszmar miałam i Travis akurat nie spał, i podłoga była zimna więc.
- ok, nie tłumacz się. Rozumiem. Ale jeśli -tu zwróciłam się do Travisa z groźną miną- złamiesz jej serce to przysięgam, że urządzę ci taką jesień średniowiecza...
Przełknął głośno ślinę.
- r-rozumiem.
Ja, Connor i Ewa jednocześnie wybuchliśmy śmiechem. Po chwili dołączyła do nas Magda z Travisem. Jeny, to są chyba jedyni ludzie przy których się śmieję. W takim radosnym nastroju szliśmy na szermierkę. Oczywiście Ewa i Magda musiały wybrać sobie broń. Bracia poprowadzili nas do czegoś w rodzaju przerośniętej szopy po czym zajęli się pomaganiem w doborze broni. Ja sama adoptowałam mały, srebrny sztylecik i srebrny łuk, które po powiedzeniu Erre zmieniał się w srebrny łańcuch który przypina się do spodni (coś w rodzaju zestawu). Po żmudnych poszukiwaniach Ewa przygarnęła długą spahtę (miecz kawaleryjski) a Magda niewielki, złoty sztylet. Kilka minut później zjawiły się dzieciaki
Hefajstosa. Mnie kazano walczyć z niejakim Leonem Valdezem.
- hej, jest tu jakiś Leo Valdez?!
- tak, to ja. -uśmiechnął się do mnie chudy chłopak, o rysach latynoskiego elfa, ciemnych oczach i tego samego koloru włosach.
- a ty jesteś Daria.
- we własnej osobie.
- to co, walczymy, tak?
- chyba tak.
Wyciągnęłam swój czarny miecz, i mruknęłam
- erre
W mojej lewej ręce zmaterializował się srebrny sztylet a na ramieniu łuk i kołczan. Ręce Leona zapłonęły ogniem i zmaterializował się w nich żelazny młot. Kurde, Thor zstąpił na ziemię, pomyślałam. Zapytacie z kąd potrafię strzelać z łuku i walczyć mieczem? Na wakacjach nad morzem pewien gimnazjalista uczył mnie posługiwania się drewnianym mieczem, sztyletem i łukiem. Nauka nie poszła w las, tym bardziej że często z nudów strzelałam do celu. Błyskawicznie naciągnęłam strzałę na cieniciwę i wystrzeliłam. Zapewne trafiła by w niego gdy by nie to, że się przeturlał. Wypuściłam jeszcze dwie strzały. Na próżno. Dopiero trzecia trafiła go w ramię (miał szczęście że grot był tępy). Skrzywił się z bólu po czym rzucił we mnie kulą ognia. Uchyliłam się przed nią po czym z podniesionym mieczem ruszyłam do ataku. Chłopak zrobił to samo. Mój miecz i jego młot się skrzyżowały. Uśmiechnęłam się złośliwie po czym kopnęłam go (warto wspomnieć, że moje glany mają metalowe czubki) w czułe miejsce. Jęknął z bólu i upadł na kolana, a ja poczułam swąd palonego ubrania. Okazało się że Leo podpalił mi koszulkę którą szybko ugasiłam. Leo wydawał się równym gościem więc podałam mu rękę i pomogłam wstać.
- dobrze walczysz, jesteś nowa?
- tak, i ty też.
- Leo- podał mi rękę którą nie chętnie uścisnęłam.
- Daria.
- hej, to ty kopnęłaś Jasona?
- tak, a co -powiedziałam "dumnie" wypinając pierś.
- to mój najlepszy przyjaciel.
- acha. Co nie zmienia faktu że jest dupkiem.
Leo zachichotał.
- chyba tylko ty tak uważasz.
- i dobrze.
- jakie masz teraz zajęcia?
- chyba ceramikę, a ty?
- ściankę do wspinaczki. To cześć.
- na razie.
Podeszłam do Connora, który kończył swoją walkę.
- wygrałeś?
- tak, a ty?
- remis.
- widziałem jak podpalił ci koszulkę- spojrzał na osmaloną dziurę i zachichotał.
- hej, to nie moja wina. Urywamy się z ceramiki?
- czytasz mi w myślach. Nienawidzę paprać się w glinie.
- A idziemy z Ewą?
- proponowałem jej to ale stwierdziła, że skoro już wie kto jest jej boskim ojcem, to chce wypróbować co takiego potrafi.
- a Travis i Magda?
- pojęcia nie mam.
- eh, to idziemy sami, a gdzie idziemy?
- do lasu?
- a po co? tylko drzewa, krzaki i trawa.
- i potwory. Są tam potwory, to idziemy?
- możemy iść, tylko uzupełnię kołczan.
Okazało się, że kołczan sam się uzupełnia. Po cichu weszliśmy w las, ja z naciągniętą strzałą a Connor z uniesionym mieczem. Szliśmy tak przez jakieś piętnaście minut aż tu nagle wyskoczył na nas piekielny ogar. Żył kilka sekund. Gdy tylko go dostrzegliśmy w jego piersi utkwił pęk strzał, a w karku ziała wielka dziura po mieczu Connora. Gdy ogar rozsypał się w pył przybiliśmy piątkę.
- głodna jestem. Wracamy.
- wedle rozkazu -Connor zasalutował i już mieliśmy zawracać gdy by nie to, ze usłyszeliśmy jakieś przytłumione głosy. Wyjrzeliśmy z za krzaków, a mój wzrok skierował się na leśną polanę. Na owej polanie Magda i Tarvis... całowali się. Patrząc na syna Hermesa miałam ochotę użyć łuku. Kurde, od kiedy to Madzia migdali się z pierwszym lepszym facetem?!

                                                     * * * * * * * *
Madzia, nie bij!*chowa się w kącie i zasłania zdezorientowanym Connorem* Wiem, że nie było twojej perspektywy, w nn będzie. Jeszcze raz proszę: NIE BIJ!!!!

~ Shadow

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 1 Zaraz rzygnę tą koszulką

Zanim opowiem wam moją historię, pozwólcie, że trochę się przedstawię i opowiem o sobie. Nazywam się Daria. Wiem, wiem, dziwne imię ale co tu porazić? Nie znoszę go ale nie mam na nie wpływu. Nazwisko też mam dziwne, więc pozwólcie że go wam nie podam. Mam trzynaście lat, chodzę a raczej chodziłam do pierwszej gimnazjum. Streszczę wam jak to ze mną kiedyś było. No więc tak. Urodziłam się w Warszawie, i tam mieszkałam sobie prawie spokojnie. Rodzice byli dla mnie wredni. Potem poszłam do szkoły lecz i tam spotkał mnie zawód. Przez trzy klasy nie miałam żadnych przyjaciół. Wszyscy mówili, że jestem dziwna i odrobinę się mnie bali. A mnie to pasowało. Moja nauczycielka w 1-3 była wredna i uwielbiała mnie karać, krzyczeć na mnie i zadawać mi dodatkowe ćwiczenia z ortografii (już w tedy chodziłam na nie sławną reedukację czyli zajęcia dla dzieci dyslektycznych). No, i nadeszła czwarta klasa szkoły podstawowej. Nie spodziewałam się że będę miała jakichkolwiek znajomych, no bo kto chciał by się przyjaźnić z zamkniętą w sobie brunetką? Nikt. Cóż, i znowu los spłatał mi figla. Pod czas jednej z lekcji przyrody mieliśmy napisać kilka dań o swoim idolu. Ja napisałam o Montim Robertsie. Taki człowiek który wyśmienicie dogaduje się z końmi. No wiec czytałam te swoje smętne zdania, aż po lekcji podeszłą do mnie blondynka z mojej klasy i oświadczyła, ze ona też jeździ konno. Nazywała się Ewa. I tak o to zyskałam przyjaciółkę która była ze mną zawsze i wszędzie. Przyjaźniłyśmy się aż do szóstej klasy aż w końcu "rozstania nadszedł czas". Jednak zdołałyśmy oszukać los i poszłyśmy do tego samego gimnazjum. Niestety trafiłyśmy do dwóch różnych klas. Moja nauczycielka od polskiego postawiła sobie za punkt honoru danie mi jak najwięcej jedynek. Przynudzam? Nie martwcie się, już kończę. W gimnazjum poznałam jeszcze Madzię. We trzy dla zabawy zaczęłyśmy nazywać się dziećmi bogów i czcić ich dla zabawy. Eh, może nie warto było tego robić? Gdzieś na początku grudnia zaczęło się dziać coś dziwnego. Na rękach, same z siebie pojawiały mi się rany. Gdy postanowiłam zrobić im zdjęcie... Cóż, przestraszyłam się rezultatu. Na zdjęciach moja ręka wyszła bez palców. Palce rozwiały się w jakąś dziwną mgiełkę widoczną na zdjęciu (wiem, to brzmi jak bym uciekła z psychiatryka ale tak było!). Potem Ewa oświadczyła, że to wina aparatu więc robiłyśmy zdjęcia. Wszyscy, tylko nie ja wychodzili normalnie. Moje zdjęcia wychodziły zamazane. W dodatku gdy ja fotografowałam przypadkowe rzeczy, wychodziły na nich jak by ludzkie cienie. Nie wiem jak to wytłumaczyć. No i pewnego piątku przelała się czara goryczy. I teraz opowiem o nim w czasie teraźniejszym.
Dzień zaczął się normalnie. No, prawie normalnie. Znudzona wyszłam do szkoły. Oczywiście mój autobus się spóźnił a co za tym idzie ja też się spóźniłam. Wpadłam zadyszana do klasy polonistycznej.
- spóźniona- warknęła polonistka.- siadaj.
Milcząc usiadłam. Zwykle tkwi we mnie jak to moja przyjaciółka ujęła "morze nieoswojonej złości" więc gdy ktoś rzuca jakąś "inteligentną" uwagę nie mogę się powstrzymać i wyjeżdżam z jakąś ripostą. Teraz nie miałam na to ochoty. Zaciskając zęby usiadłam na swoim stałym miejscu.
- kogo dziś odpytamy, może, może o! Numer sześć!
Fuck you- pomyślałam. Wstałam i wyszłam na środek. Po klasie przetoczyły się szepty. Mimo, że znamy się nie całe kilka cztery miesiące przyjęło się już kilka zasad. Jedną z nich jest to "gdy Daria podchodzi do tablicy szykuje się niezła pyskówa".
- szybciej!- zganiła mnie- ile ważysz?
- a ile pani waży?
- ale ja zapytałam się o ciebie.
- ale ja zapytałam panią.
- kobiety nie pyta się o wagę
- i ma pani odpowiedź na uwszednio zadane pytanie. -warknęłam.
Oczywiście kompletnie nie wiedziałam nic o niejakich imiesłowach. Po piątej lekcji miałam stawić się w klasie żeby "porozmawiać o moim kary godnym zachowaniu". Bosko! Po lekcjach stawiłam się przy klasie. Wredne babsko już tam stało i szczerzyło swoje zęby.
- dzień dobry.
- myślałaś, że ile czasu będziesz się przed nami ukrywać? -spytała sucho. W jej oczach nie było już złośliwości. Tam było czyste zło.
- zależy jakich "nas" ma pani na myśli?
- nie udawaj -warknęła- wiem, że dobrze wiesz o co mi chodzi herosie!
herosie? Ok, pewnie naćpała się tuszem od czerwonego długopisu i teraz plecie trzy po trzy.
- ostatni raz powtarzam. Mów gdzie jest klucz?
- jaki klucz?
- cóż, dałam ci szansę. Nie skorzystałaś. Giń!
Zamiast mojej nauczycielki, przede mną stała gigantyczna krzyżówka słonia i ośmiornicy. Uskoczyłam w bok, gdy obok mojego ramienia śmignęły macki potwora. W tempie ekspresowym wybiegłam na korytarz a potwór za mną. Gdy by nie moja nadpobudliwość już była bym nadziana na mackę potwora. Dobiegłam do jakieś pustej klasy po czym zgarnęłam nożyczki leżące na ławce. Mordercze nożyczki... Nie wiele myśląc rzuciłam nimi w potwora a ten rozsypał się złoty piach. Popędziłam do szatni. Zaraz będzie dzwonek, więc zganiam Ewkę z Madzią. Jak na zawołanie rozległ się upragniony dzwonek zwiastujący koniec lekcji. Gdy tylko dziewczyny zeszły na dół, kazałam im się ubierać i wyciągnęłam je ze szkoły.
- au, au, au! Daria, cholera jasna, chcesz mi ucho oderwać?! Aż tak ci się do tego KFC'ta spieszy?
- nie! -stanęłyśmy na przystanku. - no bo, ja nie wiem jak to powiedzieć ale ta baba od polskiego, no... zabiłam ją nożyczkami.
Wariatka. Tak właśnie się czuje. Jak bym była wariatką. Dziewczyny wymieniły spojrzenia.
- no- zaczęła Ewa- bo my zabiłyśmy pana od muzyki. Pewnie uznasz mnie za wariatkę ale pytał się o jakiś klucz a później zmienił się w jakąś pieprzoną meduzę!
Ewka. Zawsze gdy się denerwuje przeklina. Taki jej urok. Poczułam, że coś ciężkiego spada mi z serca i jestem wyjątkowo lekka. Czyli nie mam żadnych halucynacji wywołanych nadmiernym spożywaniem czekolady. Ufff!
- przepraszam
Usłyszałam za swoimi plecami lekko piskliwy głos. Podskoczyłam na co najmniej pół metra i wrzasnęłam.
- w czym mogę pomóc? -spytała ?Madzia ignorując mnie. Chłopak zmierzył nas krótkim spojrzeniem. Miał brązowe oczy, opaloną buzię i zadarty nos.
- ale zimno! No n-nic. Jedziecie ze mną na Long Island.
-że co? Nigdzie nie jedziemy! I jak ty się w ogóle nazywasz!
- j-jestem -kurde, ale on się jąka- Seyway.
- Seyway? To nie jest polskie imię.
- wiem. Jestem z Ameryki.
- ok. Niech ci będzie Seyway. A'propos tego Long Island. Nie ma mowy.
- czyli chcesz żeby zaatakowali was tacy jak twoja nauczycielka polskiego i nauczyciel muzyki? -warknął.
- co o tym myślicie?- spytałam.
-nie wiem. Nie ufam mu.
- może powinnyśmy. Skoro on też widział te potwory... -odezwała się Magda.
- przyjmijmy, że pojedziemy na to Long Island- zwróciłam się do Seyway'a- i co w tedy?
- wtedy będę mógł zagwarantować ci święty spokój, bez potworów.
- a, skoro o potworach mówimy- odezwała się Ewka- co to kurwa było!
- to był jeden z potworów. Pochodził z... -umilkł. -niech wam wystarczy, że był to potwór. To jedziemy?
Zanim dziewczyny zdołały się odezwać, mruknęłam:
- tak.
Nazwijcie mnie idiotką. Proszę bardzo. Sama bym się tak nazwała gdy by nie moja duma. Po za tym coś mi podpowiadało, że by zaufać Seyway'owi.
                                                             * * * * * * * *
po mniej więcej (raczej więcej) godzinie byłyśmy spakowane. Każda zostawiła w domu kartkę, że (może) wrócimy na święta. Teraz lecieliśmy samolotem do Ameryki. Cholernie się bałam. Nie wiem w sumie czemu. Taką mam bezsensowną fobię. Od małego bałam się wysokości i głębokiej wody. Tak, wiem jestem beznadziejnym przypadkiem. Przez cały lot, zaciskałam palce na oparciach foteli. Bałam się wyjrzeć za okno. Gdy w końcu ten koszmar się skończył a my czekaliśmy na autobus, mruknęłam:
- NEVER. Nigdy więcej.
(dla wszystkich nie ogarów informacja: od teraz wszyscy mówią po anglielsku. dop. autorki)
Z autobusu wysiedliśmy na Manhattanie.
- daleko jeszcze na to wasze Long Island? -spytała Ewka.
- w cholerę daleko. -odpowiedział Seyway. Była 1:33 w związku z czym na ulicach nie było prawie żadnego ruchu.
- idźcie i zerknijcie na autobusy -powiedział Seyway. - ja muszę coś załatwić.
Gdy to powiedział odszedł za jakiś budynek.
- cholera, wszystko jest po angielsku! Nie mogło być po polsku! -wrzasnęłam.
- jesteśmy w Ameryce. W Ameryce mówi się po angielsku.
-wiesz, może miałaś rację- zwróciłam się do Magdy- kiedy mówiłaś, że na angolu trzeba uważać a nie rysować podobizny postaci z książek.
- może?
Nagle usłyszałam jakieś wołanie. Potem rozległo się głośniej i rozpoznałam głos osoby która woła. to nie możliwe. Przecież on nie może tu być! Ignorując sprzeciwy przyjaciółek zaczęłam krzyczeć:
- Gdzie jesteś!
- TU!
Rzuciłam się w stronę głosu. Chrzanić świat, ja muszę mu pomóc! Po za tym mam u niego dług. Biegłam ile sił w nogach aż dotarłam na zaplecze jakiegoś budynku mieszkalnego na którym była tabliczka z napisem Upper est Side. A tam... Trzy wielkie cyklopy. Oczywiście moje przyjaciółki pobiegły za mną i teraz we trzy stałyśmy przed potworami.
- to co, ja biorę tego z lewej a wy całą resztę? -spytałam nie naturalnie cienkim głosikiem.
-No nie sądziłem że są tacy głupi- warknął jeden z cyklopów. Po czym potwory rzuciły się na nas. Gdy myślałam, że zostaniemy plackami z herosów (tak, dzięki opowieścią Seyway'a zdążyłam w to uwierzyć) gdy prze de mną pojawił się  znikąd czarny, obosieczny miecz. W posługiwaniu się mieczem jestem całkiem nie zła to też pobiegłam w stronę cyklopów. Kątem oka zobaczyłam Ewę i Magdę ( ta pierwsza trzymała jakąś gałąź, z kolei Magda dzierżyła zabójczą tenisówkę.) Przez jakieś pięć sekund dawałyśmy radę. Udało nam się nawet zabić jednego z gigantów, lecz pozostali dwaj wciąż chcieli nas zjeść. Gdy już zaczęłam układać nekrolog, przez okno wyskoczył chłopak. Miał w ręku złoty miecz który z całą pewnością nie był atrapą. Kilka sekund i puff! Potworów nie ma. Zwrócił głowę w naszą stronę.
- Nico? A co ty tu robisz?
Pewnie stałyśmy w cieniu i nie widział mojej twarzy.
- nie wiem kim jest Nico ale wiem, że ja nim nie jestem.
- o, przepraszam. Pomyliłem cię z jednym z moich przyjaciół.
- czyli ten twój przyjaciel też nosi przy sobie czarny miecz? -spytałam półżartem.
- no, właściwie to tak. A wy kim jesteście i co tu robicie?
Opowiedziałyśmy mu wszystko od momentu zabicia polonistki. Gdy skończyłyśmy podszedł do nas., tak, ze było widać jego twarz. Miał morsko-zielone oczy, opaloną twarz i czarne, rozwichrzone włosy.
- czyli zgubił was satyr? Aaa, wy nie wiecie co to satyr.
- oczywiście że wiemy! -oburzyłam się.
- to super. Odstawię was na Long Island, ok?
                                                * * * * * * * * * *
- wow- Ewce opadła szczeka a ja w pełni się z nią zgadzałam. Obóz wyglądał pięknie.  Wyobraźcie to sobie. Stoicie na wzgórzu przed doliną skąpaną w cieniu, z tu i ówdzie majaczącymi pomarańczowymi punkcikami. Dobra, tego się nie da zobaczyć wyobraźnią, tam trzeba być.
- ta dam! - mruknął Percy. - witajcie w obozie Herosów, prawie jedynym bezpiecznym miejscu dla dzieci półkrwi. Zmęczone?
- taak- ziewnęła Ewka. Percy zachichotał na widok jej miny.
- chodźcie do Chejrona, o tej porze raczej nie dostaniecie domku.
Poprowadził nas w dół doliny, ku czarnemu masywowi oznaczającemu się na tle nocnego nieba. Percy cicho zapukał, a ze środka dobiegło ciche "Proszę". We czwórkę weszliśmy do dużego salonu. Przed machoniowym biurkiem stał centaur. Miał niebieskie oczy, krótką bródkę i... wróć.  Centaur? No tak, tors człowieka na ciele siwego konia. Ok, jakieś zwidy...
-witajcie Heroski! Jestem...
- tak, tak -przerwałam zniecierpliwiona- co dalej?
Centaur spojrzał się na nas ze zdziwieniem. Percy opowiedział mu naszą historię (bo nam nie chciało się powtarzać).
- jesteście nie określone, co znaczy że nie mamy zielonego pojęcia kto jest waszym boskim rodzicem. Percy -tu zwrócił się do chłopaka- zaprowadź je do jedenastki.
- ale tam wszyscy śpią. -zaoponował Percy.
- to gdzie niby mają nocować? -spytał Chejron. Najwyraźniej  Percy chciał coś jeszcze powiedzieć, bo otworzył usta lecz zamilkł gdy napotkał groźne spojrzenie centaura. Bez słowa zaprowadził nas przed jakiś domek i kazał wejść.
- cześć, zobaczymy się na śniadaniu. -rzucił na odchodnym. Po cichu weszłyśmy do ciemnego domku.
hej -usłyszałam za sobą jakiś wyjątkowo wesoły głos. Nie wiele myśląc zamachnęłam się mieczem i pewnie zkończylo by się to bardzo źle gdy by nie to, że stałam za blisko ściany i w konsekwencji nie miałam jak się porządnie zamachnąć.
- dziewczyno! Co ty robisz! Uważaj z tym mieczykiem bo komuś zrobisz krzywdę.
- przepraszam! Było się tak do mnie nie podkradać! 
- ok, będę pamiętał. Tak w ogóle jestem Connor. Connor Hood. Syn Hermesa, do usług. -ukłonił się.
- Daria. To są Ewa i Madzia- wskazałam na moje przyjaciółki. - jesteśmy nie określone. Czy mógł byś zapalić światło?
- co? O, tak, jasne. 
Zapalił światło i zobaczyłyśmy przytulny domek zastawiony łóżkami. Ściany, sufit i podłoga były z jasnego drewna, co dawało miłe poczucie ciepła. Dzięki "bohaterskiemu" krzykowi Connora obudził się cały domek, i teraz jedenaście par oczu wpatrywało się w nas. Kurde, co my kosmici jesteśmy?! Nie sądzę. Connor zaczął przedstawiać nam swoje rodzeństwo po czym zaproponował przejść się po śpiwory.
- hej, Travis idziesz?
- jasne! -chłopak w ochydnej, pomarańczowej koszulce z napisem "Camp Of Half Blood" wyszczerzył zęby .-- Travis Hood, do usług- Obydwaj byli niesamowicie podobni. Obaj mieli ciemne, kręcone włosy, zielone oczy, zadarte nosy i łuki brwiowe oraz łobuzerskie uśmiechy. Travis jest chyba kilka centymetrów wyższy od Connora.
- ale idziecie z nami? -zwrócili się do nas jednocześnie.
-jasne! -krzyknęła Ewa. Gdy już chciałam wyjść usłyszałam za sobą głos Connora:
-hej, Daruś, weź miecz.
- nie mów do mnie Daruś!I, tak wezmę miecz.
- ok, Daruś. Wiesz, taki sam miecz ma di Angelo.
- ok, Condzio (czyt.Kondzio), a kim jest di Angelo?
- Condzio?
-no tak- szliśmy już ścieżką wydeptaną przez obozowiczów. Moje przyjaciółki zaczepiały biednego Travisa, który patrzył się na mnie bezradnym wzrokiem, a jego przekaz był jasny: "zabierz je ode mnie!" Zachichotałam.- Condzio to zdrobnienie od Konrada, a ty masz podobne imię więc czuj się zaszczycony bo dostałeś taki sam pseudonim!
- Konrad? Nie znam takiego imienia.
- bo to Polskie imię. Tak samo Daria, Ewa i Magda.
- to wy z Polski jesteście?
-nie, z Marsa, przybywamy z misją podbicia Obozu Herosów i wyprania wam wszystkim mózgów! Oczywiście, że z Polski!
- Dziwne, Polskie heroski... -zaśmiał się perliście. Taki przyjemny dla ucha dźwięk a przy tym tak zaraźliwy, że nie wytrzymałam i zaczęłam śmiać się razem z nim. Po chwili we dwoje rechotaliśmy jak wariaci z sama nie wiem czego. Zwykle nie lubię rozmawiać z obcymi ludźmi ani śmiać się z nimi (no, chyba że z nich ale to co innego). Cóż, Connor'owi jako pierwszemu udało się po pół godzinie wejść na miejsce przyjaciela. 
- a nie powiedziałeś mi, kim jest ten cały di Angelo? 
- to syn Hadesa. Taki ponury koleś. Ogólnie nawet go lubię. Jest spoko. No, i po wojnie z Gają zrobił się trochę weselszy.
- to Hades ma dzieci?
- tak, ale nie życzył bym nikomu być jego potomkiem. trzy czwarte jego dzieci umiera młodo, w męczarniach. Poza tym wszyscy panicznie boją się ich. Wystarczy spojrzeć na Nica.
- to on jest duchem czy herosem?
- no, on pochodzi z lat trzydziestych ubiegłego wieku. 
-ok, o nic więcej nie pytam. 
- i prawidłowo.
Doszliśmy do jakiegoś budynku. W ciemności ciężko było dostrzec jego kolor.
-ok, bierzemy trzy śpiwory i spadamy.
-nie trzeba.-Ewa stała obok nas i trzymała w rękach trzy, czarne śpiwory. Pozornie starała się sprawiać wrażenie obojętnej, lecz zbyt długo ją znałam żeby nie wiedzieć że jest dumna. Hoodowie zaśmiewali się w niebo głosy pomrukując "jak sam Hermes, słowo daję! "  Wróciliśmy do jedenastki, i tam rozłożyłyśmy śpiwory,  po czym każda wsunęła się do swojego. Nad głową usłyszałam głos Connora:
-wygodna podłoga? 
-nie wiesz jak bardzo.
- czyli nie bardzo. To co, chcesz spać ze mną? 
- jestem herosem, nie wariatką.
-jeden diabeł.
Z plecaka który przytargałam tu aż z Polski wyjęłam czarny zeszyt o twardej okładce, z napisem "23 FREE STYLE". Nabazgrałam tam kilka od ręcznych szkiców przedstawiających Connora, Travisa i Perciego po czym położyłam się spać.

                                                               * * * * * * * * * * *
Podobno sny herosów są paskudne. Cóż, teraz na własnej skórze uda mi się tego doświadczyć. Czyli mogę wykreślić to z nie istniejącego zeszytu "czego w życiu nie chciała bym doświadczyć". Stałam w jakieś jaskini. Zamiast ziemi, były tam ostre kawałki szkła, sklepienie emanowało niepokojącą, czerwoną poświatą a wraz z każdym wdechem czułam, że wdycham truciznę i się ksztuszę. Skóra zaczynała mnie piec jak bym stała zbyt blisko ognia. Rozejrzałam się: stałam przed jakąś otchłanią a obok mnie stała... jakaś kobieta. Miała czarne włosy, bardzo jasne niebieskie oczy i uśmiech seryjnej morderczyni.
- Algeo- z czarnej pustki przede mną rozległ się zimny głos- czy przysięgasz mi wierność?
- tak panie. -odpowiedziała kobieta.
- czy przysięgasz się nie zrzec służby?
- przysięgam.
- czy przysięgasz dostarczyć mi wszystkie dzieci Zeusa bądź Jupitera jakie spotkasz?
-przysięgam.
- w takim razie będziesz cenną sojuszniczką. A teraz mam dla ciebie misję. Odwiedź swoje rodzeństwo i przekonaj je do służby u mnie. Wskazane było by przekonanie samej Nynks i twojej matki. Obiecaj im wieczne ciemności na świecie. idź.

                                                     * * * * * * * *
Obudziłam się zalana potem. Czyli tak wyglądają te niesławne herosowe sny...
                                             * * * * * * * * * * *
I jak? Co o tym myślicie? Tak, wiem, nudny rozdział ale obiecuję w nexstach więcej akcji.