czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 1 Zaraz rzygnę tą koszulką

Zanim opowiem wam moją historię, pozwólcie, że trochę się przedstawię i opowiem o sobie. Nazywam się Daria. Wiem, wiem, dziwne imię ale co tu porazić? Nie znoszę go ale nie mam na nie wpływu. Nazwisko też mam dziwne, więc pozwólcie że go wam nie podam. Mam trzynaście lat, chodzę a raczej chodziłam do pierwszej gimnazjum. Streszczę wam jak to ze mną kiedyś było. No więc tak. Urodziłam się w Warszawie, i tam mieszkałam sobie prawie spokojnie. Rodzice byli dla mnie wredni. Potem poszłam do szkoły lecz i tam spotkał mnie zawód. Przez trzy klasy nie miałam żadnych przyjaciół. Wszyscy mówili, że jestem dziwna i odrobinę się mnie bali. A mnie to pasowało. Moja nauczycielka w 1-3 była wredna i uwielbiała mnie karać, krzyczeć na mnie i zadawać mi dodatkowe ćwiczenia z ortografii (już w tedy chodziłam na nie sławną reedukację czyli zajęcia dla dzieci dyslektycznych). No, i nadeszła czwarta klasa szkoły podstawowej. Nie spodziewałam się że będę miała jakichkolwiek znajomych, no bo kto chciał by się przyjaźnić z zamkniętą w sobie brunetką? Nikt. Cóż, i znowu los spłatał mi figla. Pod czas jednej z lekcji przyrody mieliśmy napisać kilka dań o swoim idolu. Ja napisałam o Montim Robertsie. Taki człowiek który wyśmienicie dogaduje się z końmi. No wiec czytałam te swoje smętne zdania, aż po lekcji podeszłą do mnie blondynka z mojej klasy i oświadczyła, ze ona też jeździ konno. Nazywała się Ewa. I tak o to zyskałam przyjaciółkę która była ze mną zawsze i wszędzie. Przyjaźniłyśmy się aż do szóstej klasy aż w końcu "rozstania nadszedł czas". Jednak zdołałyśmy oszukać los i poszłyśmy do tego samego gimnazjum. Niestety trafiłyśmy do dwóch różnych klas. Moja nauczycielka od polskiego postawiła sobie za punkt honoru danie mi jak najwięcej jedynek. Przynudzam? Nie martwcie się, już kończę. W gimnazjum poznałam jeszcze Madzię. We trzy dla zabawy zaczęłyśmy nazywać się dziećmi bogów i czcić ich dla zabawy. Eh, może nie warto było tego robić? Gdzieś na początku grudnia zaczęło się dziać coś dziwnego. Na rękach, same z siebie pojawiały mi się rany. Gdy postanowiłam zrobić im zdjęcie... Cóż, przestraszyłam się rezultatu. Na zdjęciach moja ręka wyszła bez palców. Palce rozwiały się w jakąś dziwną mgiełkę widoczną na zdjęciu (wiem, to brzmi jak bym uciekła z psychiatryka ale tak było!). Potem Ewa oświadczyła, że to wina aparatu więc robiłyśmy zdjęcia. Wszyscy, tylko nie ja wychodzili normalnie. Moje zdjęcia wychodziły zamazane. W dodatku gdy ja fotografowałam przypadkowe rzeczy, wychodziły na nich jak by ludzkie cienie. Nie wiem jak to wytłumaczyć. No i pewnego piątku przelała się czara goryczy. I teraz opowiem o nim w czasie teraźniejszym.
Dzień zaczął się normalnie. No, prawie normalnie. Znudzona wyszłam do szkoły. Oczywiście mój autobus się spóźnił a co za tym idzie ja też się spóźniłam. Wpadłam zadyszana do klasy polonistycznej.
- spóźniona- warknęła polonistka.- siadaj.
Milcząc usiadłam. Zwykle tkwi we mnie jak to moja przyjaciółka ujęła "morze nieoswojonej złości" więc gdy ktoś rzuca jakąś "inteligentną" uwagę nie mogę się powstrzymać i wyjeżdżam z jakąś ripostą. Teraz nie miałam na to ochoty. Zaciskając zęby usiadłam na swoim stałym miejscu.
- kogo dziś odpytamy, może, może o! Numer sześć!
Fuck you- pomyślałam. Wstałam i wyszłam na środek. Po klasie przetoczyły się szepty. Mimo, że znamy się nie całe kilka cztery miesiące przyjęło się już kilka zasad. Jedną z nich jest to "gdy Daria podchodzi do tablicy szykuje się niezła pyskówa".
- szybciej!- zganiła mnie- ile ważysz?
- a ile pani waży?
- ale ja zapytałam się o ciebie.
- ale ja zapytałam panią.
- kobiety nie pyta się o wagę
- i ma pani odpowiedź na uwszednio zadane pytanie. -warknęłam.
Oczywiście kompletnie nie wiedziałam nic o niejakich imiesłowach. Po piątej lekcji miałam stawić się w klasie żeby "porozmawiać o moim kary godnym zachowaniu". Bosko! Po lekcjach stawiłam się przy klasie. Wredne babsko już tam stało i szczerzyło swoje zęby.
- dzień dobry.
- myślałaś, że ile czasu będziesz się przed nami ukrywać? -spytała sucho. W jej oczach nie było już złośliwości. Tam było czyste zło.
- zależy jakich "nas" ma pani na myśli?
- nie udawaj -warknęła- wiem, że dobrze wiesz o co mi chodzi herosie!
herosie? Ok, pewnie naćpała się tuszem od czerwonego długopisu i teraz plecie trzy po trzy.
- ostatni raz powtarzam. Mów gdzie jest klucz?
- jaki klucz?
- cóż, dałam ci szansę. Nie skorzystałaś. Giń!
Zamiast mojej nauczycielki, przede mną stała gigantyczna krzyżówka słonia i ośmiornicy. Uskoczyłam w bok, gdy obok mojego ramienia śmignęły macki potwora. W tempie ekspresowym wybiegłam na korytarz a potwór za mną. Gdy by nie moja nadpobudliwość już była bym nadziana na mackę potwora. Dobiegłam do jakieś pustej klasy po czym zgarnęłam nożyczki leżące na ławce. Mordercze nożyczki... Nie wiele myśląc rzuciłam nimi w potwora a ten rozsypał się złoty piach. Popędziłam do szatni. Zaraz będzie dzwonek, więc zganiam Ewkę z Madzią. Jak na zawołanie rozległ się upragniony dzwonek zwiastujący koniec lekcji. Gdy tylko dziewczyny zeszły na dół, kazałam im się ubierać i wyciągnęłam je ze szkoły.
- au, au, au! Daria, cholera jasna, chcesz mi ucho oderwać?! Aż tak ci się do tego KFC'ta spieszy?
- nie! -stanęłyśmy na przystanku. - no bo, ja nie wiem jak to powiedzieć ale ta baba od polskiego, no... zabiłam ją nożyczkami.
Wariatka. Tak właśnie się czuje. Jak bym była wariatką. Dziewczyny wymieniły spojrzenia.
- no- zaczęła Ewa- bo my zabiłyśmy pana od muzyki. Pewnie uznasz mnie za wariatkę ale pytał się o jakiś klucz a później zmienił się w jakąś pieprzoną meduzę!
Ewka. Zawsze gdy się denerwuje przeklina. Taki jej urok. Poczułam, że coś ciężkiego spada mi z serca i jestem wyjątkowo lekka. Czyli nie mam żadnych halucynacji wywołanych nadmiernym spożywaniem czekolady. Ufff!
- przepraszam
Usłyszałam za swoimi plecami lekko piskliwy głos. Podskoczyłam na co najmniej pół metra i wrzasnęłam.
- w czym mogę pomóc? -spytała ?Madzia ignorując mnie. Chłopak zmierzył nas krótkim spojrzeniem. Miał brązowe oczy, opaloną buzię i zadarty nos.
- ale zimno! No n-nic. Jedziecie ze mną na Long Island.
-że co? Nigdzie nie jedziemy! I jak ty się w ogóle nazywasz!
- j-jestem -kurde, ale on się jąka- Seyway.
- Seyway? To nie jest polskie imię.
- wiem. Jestem z Ameryki.
- ok. Niech ci będzie Seyway. A'propos tego Long Island. Nie ma mowy.
- czyli chcesz żeby zaatakowali was tacy jak twoja nauczycielka polskiego i nauczyciel muzyki? -warknął.
- co o tym myślicie?- spytałam.
-nie wiem. Nie ufam mu.
- może powinnyśmy. Skoro on też widział te potwory... -odezwała się Magda.
- przyjmijmy, że pojedziemy na to Long Island- zwróciłam się do Seyway'a- i co w tedy?
- wtedy będę mógł zagwarantować ci święty spokój, bez potworów.
- a, skoro o potworach mówimy- odezwała się Ewka- co to kurwa było!
- to był jeden z potworów. Pochodził z... -umilkł. -niech wam wystarczy, że był to potwór. To jedziemy?
Zanim dziewczyny zdołały się odezwać, mruknęłam:
- tak.
Nazwijcie mnie idiotką. Proszę bardzo. Sama bym się tak nazwała gdy by nie moja duma. Po za tym coś mi podpowiadało, że by zaufać Seyway'owi.
                                                             * * * * * * * *
po mniej więcej (raczej więcej) godzinie byłyśmy spakowane. Każda zostawiła w domu kartkę, że (może) wrócimy na święta. Teraz lecieliśmy samolotem do Ameryki. Cholernie się bałam. Nie wiem w sumie czemu. Taką mam bezsensowną fobię. Od małego bałam się wysokości i głębokiej wody. Tak, wiem jestem beznadziejnym przypadkiem. Przez cały lot, zaciskałam palce na oparciach foteli. Bałam się wyjrzeć za okno. Gdy w końcu ten koszmar się skończył a my czekaliśmy na autobus, mruknęłam:
- NEVER. Nigdy więcej.
(dla wszystkich nie ogarów informacja: od teraz wszyscy mówią po anglielsku. dop. autorki)
Z autobusu wysiedliśmy na Manhattanie.
- daleko jeszcze na to wasze Long Island? -spytała Ewka.
- w cholerę daleko. -odpowiedział Seyway. Była 1:33 w związku z czym na ulicach nie było prawie żadnego ruchu.
- idźcie i zerknijcie na autobusy -powiedział Seyway. - ja muszę coś załatwić.
Gdy to powiedział odszedł za jakiś budynek.
- cholera, wszystko jest po angielsku! Nie mogło być po polsku! -wrzasnęłam.
- jesteśmy w Ameryce. W Ameryce mówi się po angielsku.
-wiesz, może miałaś rację- zwróciłam się do Magdy- kiedy mówiłaś, że na angolu trzeba uważać a nie rysować podobizny postaci z książek.
- może?
Nagle usłyszałam jakieś wołanie. Potem rozległo się głośniej i rozpoznałam głos osoby która woła. to nie możliwe. Przecież on nie może tu być! Ignorując sprzeciwy przyjaciółek zaczęłam krzyczeć:
- Gdzie jesteś!
- TU!
Rzuciłam się w stronę głosu. Chrzanić świat, ja muszę mu pomóc! Po za tym mam u niego dług. Biegłam ile sił w nogach aż dotarłam na zaplecze jakiegoś budynku mieszkalnego na którym była tabliczka z napisem Upper est Side. A tam... Trzy wielkie cyklopy. Oczywiście moje przyjaciółki pobiegły za mną i teraz we trzy stałyśmy przed potworami.
- to co, ja biorę tego z lewej a wy całą resztę? -spytałam nie naturalnie cienkim głosikiem.
-No nie sądziłem że są tacy głupi- warknął jeden z cyklopów. Po czym potwory rzuciły się na nas. Gdy myślałam, że zostaniemy plackami z herosów (tak, dzięki opowieścią Seyway'a zdążyłam w to uwierzyć) gdy prze de mną pojawił się  znikąd czarny, obosieczny miecz. W posługiwaniu się mieczem jestem całkiem nie zła to też pobiegłam w stronę cyklopów. Kątem oka zobaczyłam Ewę i Magdę ( ta pierwsza trzymała jakąś gałąź, z kolei Magda dzierżyła zabójczą tenisówkę.) Przez jakieś pięć sekund dawałyśmy radę. Udało nam się nawet zabić jednego z gigantów, lecz pozostali dwaj wciąż chcieli nas zjeść. Gdy już zaczęłam układać nekrolog, przez okno wyskoczył chłopak. Miał w ręku złoty miecz który z całą pewnością nie był atrapą. Kilka sekund i puff! Potworów nie ma. Zwrócił głowę w naszą stronę.
- Nico? A co ty tu robisz?
Pewnie stałyśmy w cieniu i nie widział mojej twarzy.
- nie wiem kim jest Nico ale wiem, że ja nim nie jestem.
- o, przepraszam. Pomyliłem cię z jednym z moich przyjaciół.
- czyli ten twój przyjaciel też nosi przy sobie czarny miecz? -spytałam półżartem.
- no, właściwie to tak. A wy kim jesteście i co tu robicie?
Opowiedziałyśmy mu wszystko od momentu zabicia polonistki. Gdy skończyłyśmy podszedł do nas., tak, ze było widać jego twarz. Miał morsko-zielone oczy, opaloną twarz i czarne, rozwichrzone włosy.
- czyli zgubił was satyr? Aaa, wy nie wiecie co to satyr.
- oczywiście że wiemy! -oburzyłam się.
- to super. Odstawię was na Long Island, ok?
                                                * * * * * * * * * *
- wow- Ewce opadła szczeka a ja w pełni się z nią zgadzałam. Obóz wyglądał pięknie.  Wyobraźcie to sobie. Stoicie na wzgórzu przed doliną skąpaną w cieniu, z tu i ówdzie majaczącymi pomarańczowymi punkcikami. Dobra, tego się nie da zobaczyć wyobraźnią, tam trzeba być.
- ta dam! - mruknął Percy. - witajcie w obozie Herosów, prawie jedynym bezpiecznym miejscu dla dzieci półkrwi. Zmęczone?
- taak- ziewnęła Ewka. Percy zachichotał na widok jej miny.
- chodźcie do Chejrona, o tej porze raczej nie dostaniecie domku.
Poprowadził nas w dół doliny, ku czarnemu masywowi oznaczającemu się na tle nocnego nieba. Percy cicho zapukał, a ze środka dobiegło ciche "Proszę". We czwórkę weszliśmy do dużego salonu. Przed machoniowym biurkiem stał centaur. Miał niebieskie oczy, krótką bródkę i... wróć.  Centaur? No tak, tors człowieka na ciele siwego konia. Ok, jakieś zwidy...
-witajcie Heroski! Jestem...
- tak, tak -przerwałam zniecierpliwiona- co dalej?
Centaur spojrzał się na nas ze zdziwieniem. Percy opowiedział mu naszą historię (bo nam nie chciało się powtarzać).
- jesteście nie określone, co znaczy że nie mamy zielonego pojęcia kto jest waszym boskim rodzicem. Percy -tu zwrócił się do chłopaka- zaprowadź je do jedenastki.
- ale tam wszyscy śpią. -zaoponował Percy.
- to gdzie niby mają nocować? -spytał Chejron. Najwyraźniej  Percy chciał coś jeszcze powiedzieć, bo otworzył usta lecz zamilkł gdy napotkał groźne spojrzenie centaura. Bez słowa zaprowadził nas przed jakiś domek i kazał wejść.
- cześć, zobaczymy się na śniadaniu. -rzucił na odchodnym. Po cichu weszłyśmy do ciemnego domku.
hej -usłyszałam za sobą jakiś wyjątkowo wesoły głos. Nie wiele myśląc zamachnęłam się mieczem i pewnie zkończylo by się to bardzo źle gdy by nie to, że stałam za blisko ściany i w konsekwencji nie miałam jak się porządnie zamachnąć.
- dziewczyno! Co ty robisz! Uważaj z tym mieczykiem bo komuś zrobisz krzywdę.
- przepraszam! Było się tak do mnie nie podkradać! 
- ok, będę pamiętał. Tak w ogóle jestem Connor. Connor Hood. Syn Hermesa, do usług. -ukłonił się.
- Daria. To są Ewa i Madzia- wskazałam na moje przyjaciółki. - jesteśmy nie określone. Czy mógł byś zapalić światło?
- co? O, tak, jasne. 
Zapalił światło i zobaczyłyśmy przytulny domek zastawiony łóżkami. Ściany, sufit i podłoga były z jasnego drewna, co dawało miłe poczucie ciepła. Dzięki "bohaterskiemu" krzykowi Connora obudził się cały domek, i teraz jedenaście par oczu wpatrywało się w nas. Kurde, co my kosmici jesteśmy?! Nie sądzę. Connor zaczął przedstawiać nam swoje rodzeństwo po czym zaproponował przejść się po śpiwory.
- hej, Travis idziesz?
- jasne! -chłopak w ochydnej, pomarańczowej koszulce z napisem "Camp Of Half Blood" wyszczerzył zęby .-- Travis Hood, do usług- Obydwaj byli niesamowicie podobni. Obaj mieli ciemne, kręcone włosy, zielone oczy, zadarte nosy i łuki brwiowe oraz łobuzerskie uśmiechy. Travis jest chyba kilka centymetrów wyższy od Connora.
- ale idziecie z nami? -zwrócili się do nas jednocześnie.
-jasne! -krzyknęła Ewa. Gdy już chciałam wyjść usłyszałam za sobą głos Connora:
-hej, Daruś, weź miecz.
- nie mów do mnie Daruś!I, tak wezmę miecz.
- ok, Daruś. Wiesz, taki sam miecz ma di Angelo.
- ok, Condzio (czyt.Kondzio), a kim jest di Angelo?
- Condzio?
-no tak- szliśmy już ścieżką wydeptaną przez obozowiczów. Moje przyjaciółki zaczepiały biednego Travisa, który patrzył się na mnie bezradnym wzrokiem, a jego przekaz był jasny: "zabierz je ode mnie!" Zachichotałam.- Condzio to zdrobnienie od Konrada, a ty masz podobne imię więc czuj się zaszczycony bo dostałeś taki sam pseudonim!
- Konrad? Nie znam takiego imienia.
- bo to Polskie imię. Tak samo Daria, Ewa i Magda.
- to wy z Polski jesteście?
-nie, z Marsa, przybywamy z misją podbicia Obozu Herosów i wyprania wam wszystkim mózgów! Oczywiście, że z Polski!
- Dziwne, Polskie heroski... -zaśmiał się perliście. Taki przyjemny dla ucha dźwięk a przy tym tak zaraźliwy, że nie wytrzymałam i zaczęłam śmiać się razem z nim. Po chwili we dwoje rechotaliśmy jak wariaci z sama nie wiem czego. Zwykle nie lubię rozmawiać z obcymi ludźmi ani śmiać się z nimi (no, chyba że z nich ale to co innego). Cóż, Connor'owi jako pierwszemu udało się po pół godzinie wejść na miejsce przyjaciela. 
- a nie powiedziałeś mi, kim jest ten cały di Angelo? 
- to syn Hadesa. Taki ponury koleś. Ogólnie nawet go lubię. Jest spoko. No, i po wojnie z Gają zrobił się trochę weselszy.
- to Hades ma dzieci?
- tak, ale nie życzył bym nikomu być jego potomkiem. trzy czwarte jego dzieci umiera młodo, w męczarniach. Poza tym wszyscy panicznie boją się ich. Wystarczy spojrzeć na Nica.
- to on jest duchem czy herosem?
- no, on pochodzi z lat trzydziestych ubiegłego wieku. 
-ok, o nic więcej nie pytam. 
- i prawidłowo.
Doszliśmy do jakiegoś budynku. W ciemności ciężko było dostrzec jego kolor.
-ok, bierzemy trzy śpiwory i spadamy.
-nie trzeba.-Ewa stała obok nas i trzymała w rękach trzy, czarne śpiwory. Pozornie starała się sprawiać wrażenie obojętnej, lecz zbyt długo ją znałam żeby nie wiedzieć że jest dumna. Hoodowie zaśmiewali się w niebo głosy pomrukując "jak sam Hermes, słowo daję! "  Wróciliśmy do jedenastki, i tam rozłożyłyśmy śpiwory,  po czym każda wsunęła się do swojego. Nad głową usłyszałam głos Connora:
-wygodna podłoga? 
-nie wiesz jak bardzo.
- czyli nie bardzo. To co, chcesz spać ze mną? 
- jestem herosem, nie wariatką.
-jeden diabeł.
Z plecaka który przytargałam tu aż z Polski wyjęłam czarny zeszyt o twardej okładce, z napisem "23 FREE STYLE". Nabazgrałam tam kilka od ręcznych szkiców przedstawiających Connora, Travisa i Perciego po czym położyłam się spać.

                                                               * * * * * * * * * * *
Podobno sny herosów są paskudne. Cóż, teraz na własnej skórze uda mi się tego doświadczyć. Czyli mogę wykreślić to z nie istniejącego zeszytu "czego w życiu nie chciała bym doświadczyć". Stałam w jakieś jaskini. Zamiast ziemi, były tam ostre kawałki szkła, sklepienie emanowało niepokojącą, czerwoną poświatą a wraz z każdym wdechem czułam, że wdycham truciznę i się ksztuszę. Skóra zaczynała mnie piec jak bym stała zbyt blisko ognia. Rozejrzałam się: stałam przed jakąś otchłanią a obok mnie stała... jakaś kobieta. Miała czarne włosy, bardzo jasne niebieskie oczy i uśmiech seryjnej morderczyni.
- Algeo- z czarnej pustki przede mną rozległ się zimny głos- czy przysięgasz mi wierność?
- tak panie. -odpowiedziała kobieta.
- czy przysięgasz się nie zrzec służby?
- przysięgam.
- czy przysięgasz dostarczyć mi wszystkie dzieci Zeusa bądź Jupitera jakie spotkasz?
-przysięgam.
- w takim razie będziesz cenną sojuszniczką. A teraz mam dla ciebie misję. Odwiedź swoje rodzeństwo i przekonaj je do służby u mnie. Wskazane było by przekonanie samej Nynks i twojej matki. Obiecaj im wieczne ciemności na świecie. idź.

                                                     * * * * * * * *
Obudziłam się zalana potem. Czyli tak wyglądają te niesławne herosowe sny...
                                             * * * * * * * * * * *
I jak? Co o tym myślicie? Tak, wiem, nudny rozdział ale obiecuję w nexstach więcej akcji.

8 komentarzy:

  1. BOSKIE BOSKIE BOSKIE BOSKIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    TYLKO W NASTĘPNYM ROZDZIALE WIĘCEJ SCEN O OSOBOWOŚCI DARI MADZI I EWKI



    Bohaterka opowiadania Ewka

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Wszytko i cię kocham. Sparuj mniem z Percym

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo niech będzie kto tam sobie wymysilsz tylko nie chce być lesbijką

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chcę być od Hadesa albo Zeusa. Kogo tam wolisz Daruś.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ok, ok xd nie bede tu spoilerów dawać xd ty zresztą wiesz co będzie

    OdpowiedzUsuń
  6. a co będzie mnie(ewka) pominęłyście

    OdpowiedzUsuń
  7. mnie z Dakotą!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. http://69-igrzyska-glodowe.blogspot.com/2014/12/sa-tylko-pustymi-sowami-puszczanymi-na.html - zapraszam na miniaturkę.

    OdpowiedzUsuń